Mimo że rok akademicki już się rozpoczyna, gorączkowe poszukiwania mieszkań na wynajem będą jeszcze trwały. Zwykle na bieganiu za lokum na ostatnią chwilę najbardziej korzystają oszuści. Żerują głównie na niedoświadczonych przyjezdnych, którzy chcą ominąć prowizję u pośrednika.
Klienci zgłaszają się więc do „biur mieszkań” czy „banków ofert”, bo tam za kilka adresów płacą np. 200 zł, podczas gdy w agencji nieruchomości prowadzonej przez licencjonowanego pośrednika za pomoc w znalezieniu lokalu musieliby zapłacić tyle, ile wyniesie miesięczny czynsz najmu.
Wybierają zatem drogę na skróty i oszczędności, aby w zamian dostać najczęściej nieaktualne już oferty ze strony internetowej lub ogłoszeń drukowanych w gazecie, często niespełniające nawet kryteriów najemców.
Podstawowa różnica między poszukiwaniem M na wynajem przez pośrednika, a nie naciągacza jest taka, że temu pierwszemu za nic nie musimy płacić z góry. Dopiero po podpisaniu umowy najmu – czyli po obejrzeniu lokalu i zaakceptowaniu warunków – pośrednik otrzymuje wynagrodzenie. Naciągacz działa inaczej: sprzedaje adresy i nie finalizuje transakcji.