Przede wszystkim, niejako w oderwaniu od samego rynku nieruchomości, obecność Andrzeja Domańskiego (współautor programu gospodarczego Platformy Obywatelskiej – red.) w parlamencie i mam nadzieje także w rządzie rodzi nadzieję na uporządkowanie sytuacji polskich przedsiębiorstw – zdecydowałbym się nawet na swoiste słowotwórstwo, by powiedzieć o potencjalnym „uzachodnieniu” naszych standardów.

Wierzę bowiem, że doświadczenie Domańskiego wnosi nie tylko liberalną perspektywę do stołu, ale także znajomość standardów z Europy zarówno Zachodniej, jak i Północnej, gdzie rzeczywiście przedsiębiorcy są lokomotywą gospodarki – również w kontekście stosunkowo wysokich podatków – ale mechanizm skonstruowany jest tak, że to korporacje i naprawdę duże przedsiębiorstwa wlewają do systemu najwięcej, natomiast małe i średnie firmy, na których zbudowana jest Polska gospodarka, otrzymują na starcie racjonalne wsparcie od państwa, a ich obciążenia podatkowe rosną stosownie do etapu rozwojowego, na którym się znajdują. Wierzę w to, że tak jak na Zachodzie i Północy, również u nas taki model sprawdziłby się zdecydowanie lepiej od obecnego, gdzie większość obciążeń spada na małe i średnie firmy.

Jeśli chodzi o postulaty związane z rynkiem nieruchomości, mamy tu obszary miękkie i twarde. W obszarze miękkim nie potrzebujemy ustaw – sama zmiana władzy w kierunku (jak twierdzą media) centrolewicowym o liberalnym stosunku do gospodarki prawdopodobnie pozytywnie przełoży się na sentymenty inwestorów z Europy Zachodniej i USA. Tutaj nowy potencjalny rząd niczego specjalnego robić nie musi, wystarczy tych emocji nie psuć, choćby nie zapowiadając jakichś ograniczeń dla funduszy, co rząd minionych dwóch kadencji miewał w zwyczaju. Takiej nieracjonalności bym się jednak po nowym rządzie nie spodziewał.

W obszarze twardym wyzwań jest nieco więcej. Musimy zacząć od tego, że rząd musi zrozumieć – i wierzę, że dzięki Domańskiemu i (co brzmi jak paradoks) obecności Lewicy w koalicji rządowej nastąpi to szybciej niż później – że nie da się budować zrównoważonego rynku nieruchomości na własności mieszkaniowej. Rynek polski musi otworzyć się na budowanie na potrzeby najmu instytucjonalnego, który jest w stanie w perspektywie dekady efektywnie zapewnić odpowiednią liczbę mieszkań na wynajem polskim obywatelom, a równoległe wprowadzenie REIT-ów sprawiłoby, że inwestycje te mogłyby nie budować potencjału kapitałowego tych stereotypowych niemieckich czy szwedzkich emerytów, tylko nadal przynosić przychody przede wszystkim polskim inwestorom – również tym, którzy dziś w obliczu niestabilnego państwa i galopującej inflacji decydowali się na indywidualne zakupy mieszkań, doprowadzając przy okazji do destabilizacji cenowej i geometrycznych wzrostów wartości lokali mieszkalnych.

REIT-y są zresztą rozwiązaniem również w kontekście rynków komercyjnych – na Zachodzie standardem jest, że fundusze takie mogą inwestować w dowolny rodzaj assetów nieruchomościowych. Pozwolę sobie więc nie rozwijać dalej tego wątku i podsumować – z mojej perspektywy, jeśli nowy rząd zrozumie wartość instytucjonalnego rynku najmu w kontekście mieszkalnictwa i wprowadzi REIT-y dla wszystkich sektorów rynku nieruchomości, to w perspektywie najbliższych czterech lat niczego więcej dla rynku nieruchomości robić nie musi. I choć nie spodoba się to wielu deweloperom, powiem, że nie tylko nie musi, ale też nie powinien wprowadzać kredytu 0 proc., a nawet utrzymywać projektu kredytu 2 proc., bo długoterminowo przyniesie to nam więcej szkód niż korzyści.