Poza wykazaniem winy poszkodowany musi także bezbłędnie ustalić, kto jest odpowiedzialny za drogę – i w pozwie nie popełnić błędu w jego oznaczeniu.
Przekonała się o tym Barbara P. mieszkająca pod Błoniem k. Warszawy, której sprawę w ostatni czwartek rozpatrywał warszawski Sąd Apelacyjny. O 8 rano 24 lutego 2004 r. wyjechała rowerem do pobliskiej miejscowości na rozmowę o przyjęcie do pracy w miejscowej piekarni. Szosa (powiatowa) była jednak zaśnieżona i oblodzona, a kobieta miała pecha. Na jakiejś grudzie wywróciła się i doznała dość poważnego urazu kręgosłupa. Przez kilka miesięcy była leczona i rehabilitowana. O pracy w piekarni musiała zapomnieć, teraz ma inną, ale tylko na umowę-zlecenie i zarabia mniej – 800 zł.
Sąd okręgowy przyznał jej 5 tys. zł zadośćuczynienia, choć żądała znacznie więcej. Uznał, że przyczyniła się do tej szkody (nie powiedział jednak, w jakim procencie). Pełnomocnik pozwanego starosty mec. Mieczysław Manicki przekonywał Sąd Apelacyjny, że w taką pogodę było wielką nieostrożnością jechać rowerem, poza tym żaden zarządca drogi nie jest w stanie już w godzinach rannych usunąć śniegu ze wszystkich dróg.
Pełnomocnik kobiety mec. Aleksandra Ciszewska replikowała, że kobieta nie miała żadnego innego środka lokomocji: autobusy prawie nie kursowały, a do stacji PKP było dalej niż do owej piekarni. Wystarczy zresztą wyjechać z dużego miasta, by się przekonać, że rower także w zimie jest powszechnym środkiem komunikacji.
SA nie zmienił wyroku, ale z powodów formalnych. Okazało się bowiem, że w trakcie ponaddwuletniego procesu cały czas pozwany był źle wskazywany. W pozwie, który sama napisała, Barbara P. wskazała na starostę powiatu warszawskiego zachodniego, w trakcie procesu pojawiał się też w pismach „zarząd powiatu”. Tymczasem stroną procesu może być tylko osoba – w tym wypadku prawna – a nie jej organ. A starosta czy zarząd są właśnie tylko organami powiatu.