Przedstawiciel dewelopera - w sposobie bycia istny Anioł z “Alternatywy 4? - uznał, że z taką ilością “reklamacji” to już naprawdę przesadzili… A skoro są tacy wredni, to na ich usunięcie trochę sobie poczekają. No i rzeczywiście poczekają, choć chcieli się szybko przeprowadzić, wynająć stare mieszkanie, a z dochodów z najmu spłacać część zaciągniętego kredytu.

Zastanawialiśmy się potem wspólnie, czy w sytuacji, gdy polskie mieszkania należą już do jednych z najdroższych w Europie, a większość kupujących posiłkuje się kredytem zaciągniętym na 30 lat, został już osiągnięty szczyt bezczelności wobec klienta. Zapewne nie. Pewnie inni mają gorzej - np. ci, którym deweloperzy przy okazji boomu mieszkaniowego wypowiedzieli umowę, a mieszkanie sprzedali dwukrotnie drożej komuś innemu…

Żeby to człowiek zapłacił ten milion i miał święty spokój - ale skąd! Rękę na pulsie trzeba trzymać od początku do końca. Przy okazji kazusu moich przyjaciół nie sposób nie wspomnieć o tym, że już w trakcie budowy musieli na bieżąco załatwiać sobie z robotnikami pewne “udogodnienia”. Ot choćby takie, aby na środku przedpokoju nie mieć na wierzchu rury, która powinna być schowana… Takich kwiatków jest więcej - okazuje się, że spać spokojnie nie mogą nawet ci, którzy podpisali umowy przedwstępne w formie aktu notarialnego - nawet od nich deweloper potrafi zażądać podwyżki ceny.

Dopiero teraz wyraźnie widać przykre skutki mieszkaniowego szału sprzed roku, gdy każde mieszkanie sprzedawało się jak świeża bułeczka. Deweloperzy windowali ceny, pozostawiając jakość w… głębokim poważaniu. Nie chcą odpowiadać za wady, płacić kar za opóźnienia - wymieniać można by długo. A alternatywą dla klienta znów pozostaje pójście do sądu. Tyle że nie wszystkim zostało coś jeszcze na opłaty sądowe.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/usowicz/2008/06/09/mieszkania-bez-alternatywy/]Skomentuj na blogu[/link][/ramka]