Szwajcarska waluta w ostatnich latach osłabia się wobec złotego. W maju 2004 roku frank kosztował 3 zł 12 groszy, ale od tamtej pory systematycznie taniał i teraz kosztuje mniej niż 2 zł. To efekt umocnienia złotego związany z dobrą kondycją naszej gospodarki. Ten sam efekt widać także w przypadku innych walut, jednak to właśnie frank, ze względu na niskie stopy procentowe w Szwajcarii, jest ulubioną walutą polskich kredytobiorców. Jak wynika z danych Narodowego Banku Polskiego, na 140 mld zł kredytów na nieruchomości aż 80 mld zł jest udzielonych w walutach obcych, głównie w tej szwajcarskiej. I ci, którzy zaciągnęli taki kredyt, dziś mają powody do zadowolenia.
Wraz z niższym kursem spada też kwota zadłużenia wyrażonego w złotych. Ktoś, kto cztery lata temu, gdy frank kosztował około 3 zł, potrzebował pożyczyć 300 tys. zł, zadłużał się w banku na około 100 tys. franków. Przez kilka lat spłacił już część kapitału, więc winien jest bankowi dziewięćdziesiąt kilka tysięcy franków. To zadłużenie przelicza się jednak na złote po kursie o 1/3 niższym. Kredytobiorca ma więc do spłacenia mniej niż 200 tys. zł. Ci, którzy zadłużyli się cztery lata temu, zyskali najwięcej, ale tak naprawdę wszyscy, którzy zaciągali kredyty we frankach, mają teraz powody do zadowolenia. Na przykład ktoś, kto pożyczył 300 tys. zł w roku 2006, teraz jest winien bankowi około 230 tys. zł.
Wraz ze spadkiem kursu maleje też kwota miesięcznej raty. Posiadacz 30-letniego kredytu walutowego na 300 tys. zł spłacanego w równych ratach cztery lata temu płacił co miesiąc około 1350 zł. Teraz jego rata nieznacznie przekracza 1200 zł. Spadek raty z powodu zmiany kursu mógłby być jeszcze wyraźniejszy gdyby nie to, że w ostatnich latach Bank Szwajcarii podnosił stopy procentowe. W efekcie rynkowa stopa trzymiesięcznego LIBOR dla franków, na której oparte jest oprocentowanie większości kredytów, skoczyła z 0,5 proc. do 2,8 proc. obecnie. Jednak umacniający się złoty skutecznie zamortyzował wzrost ceny kredytów w tej walucie.
Do tej beczki miodu można jednak dodać łyżkę dziegciu. Problem w tym, że kurs franka spadł poniżej 2 zł tylko na rynku międzybankowym. Klienci wielu banków wciąż spłacają kredyty po kursie przekraczającym te 2 zł. To wina tzw. spreadu walutowego, czyli różnicy pomiędzy kursem kupna a kursem sprzedaży danej waluty. Spread w bankach wynosi średnio 5 proc., choć są instytucje, które mają tę różnicę na poziomie 8 proc. Dla banków to sposób na dodatkowy zarobek, który klienci powinni uwzględnić, kalkulując koszty kredytu.
Trzeba też zauważyć brak reakcji banków na spadek kursu szwajcarskiej waluty. W wielu z nich różnica pomiędzy kursem kupna a sprzedaży utrzymuje się od dłuższego czasu na stałym poziomie, np. 10 groszy. Jednak gdy kurs waluty wynosił 3 zł, 10 groszy oznaczało nieco ponad 3 proc., zaś przy kursie na poziomie 2 zł wartość spreadu wzrosła do 5 proc. Niby nic się nie zmieniło, ale klient płaci za operacje walutowe coraz więcej. Taki proces da się zaobserwować niemal we wszystkich bankach – w ostatnich latach spready walutowe liczone jako procent znacząco wzrosły.