– To mogą być kontrakty nawet na 70 czy 90 lat – przestrzega Elżbieta Seredyńska, prawnik z Europejskiego Centrum Konsumenckiego. – To zawsze zaskoczy konsumenta, który dokładnie nie przeczytał prospektu. Takie długoterminowe umowy (timeshare) podlegają dziedziczeniu. Wiążą się z dużym ryzykiem.
[b]Może się więc zdarzyć, że wnuk konsumenta będzie musiał jeździć na śródziemnomorską wyspę i płacić za korzystanie z apartamentu, który mu się wcale nie podoba.[/b] Może też być tak, że po kilku latach zlikwidowane zostaną połączenia lotnicze z tą wyspą.
– Sytuację konsumenta pogarsza fakt, że obecne przepisy nie regulują trybu rozwiązania timesharingu – wyjaśnia prawnik.
[b]Umowa timeshare pozwala na użytkowanie budynków lub ich części w celach turystycznych. Jej skutkiem jest nabycie prawa do korzystania na przykład z apartamentu lub lokalu; dzieli się to prawo z innymi użytkownikami.[/b] Konsument nie uzyskuje własności nieruchomości, tylko może korzystać z niej w określonych z góry tygodniach czy miesiącach w każdym roku, i to przez wiele lat. Z tego tytułu płaci wynagrodzenie i wnosi coroczne opłaty.
– Do umów timeshare podchodzimy sceptycznie. Trudno nawet stwierdzić, czy są to umowy turystyczne czy wynajmu nieruchomości. To rodzi komplikacje praktyczne. Na rynku mamy często do czynienia z naciąganiem konsumenta. Później pozostaje tylko jego rozczarowanie i kłopoty – ocenia Józef Ratajski, wiceprezes Polskiej Izby Turystyki.