– Przez długi czas balansowałam na granicy życia i śmierci – opowiada 49-letnia Anna Przybysz, cierpiąca na ciężką astmę. – Od kiedy w latach 90. złapał mnie ostry skurcz oskrzeli, to co kilka miesięcy lądowałam w szpitalu z dusznościami.
Na co dzień stosowała mocny, doustny steryd. Chwilę potem serce waliło jak oszalałe. Ale przynajmniej mogła oddychać. W czasie którejś z hospitalizacji lekarz namówił ją na bezpłatne zajęcia dla pacjentów. Uczestniczyła w nich przez trzy soboty. – W prostych słowach wytłumaczono mi, na czym polega moja choroba i co mam robić w momentach duszności. Zobaczyłam, jak wyglądają drogi oddechowe astmatyka, który nie bierze leków – relacjonuje kobieta. – I najważniejsze: usłyszałam, że środek, jaki przepisała mi moja pani doktor, uaktywnia się po dwóch tygodniach przyjmowania. Ja odstawiłam go po trzech dniach, bo nie działał!
Po zastosowaniu wiedzy zdobytej na szkoleniu jej życie zmieniło się diametralnie. – Mąż przyglądał się w nocy, czy nie umarłam, bo zaczęłam spać jak normalny człowiek – śmieje się pani Anna. O ile dawniej trudno było jej nawet mówić, o tyle dzisiaj śpiewa w zespole gospel. – Osoby z chorobami przewlekłymi, które kończą szkoły dla pacjentów, ok. 50 proc. rzadziej są hospitalizowane. A w przypadku astmatyków odsetek ten jest jeszcze wyższy – mówi dr Piotr Dąbrowiecki, szef Szpitalnego Oddziału Ratunkowego Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie. – Dowodzą tego światowe badania, a potwierdzają doświadczenia działającego przy naszym instytucie Centrum Edukacji Chorych Przewlekle.
To pierwsza multidyscyplinarna szkoła dla pacjentów w Polsce. Działa od roku. Już przeszkolono w niej ok. 600 chorych z cukrzycą, nadciśnieniem tętniczym, astmą i przewlekłą obturacyjną chorobą płuc (POChP). Jak wynika z wyliczeń dr. Dąbrowieckiego, 20 tys. zł zainwestowanych w edukację 100 astmatyków pozwala zaoszczędzić 88 tys. zł, które trzeba by było wydać na leczenie zaostrzeń ich choroby.
Ideę szkół dla pacjentów pochwala dr Przemysław Kardas z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, który w ramach grantu Fundacji na rzecz Wspierania Rozwoju Polskiej Farmacji i Medycyny Polpharmy bada zjawisko nieprzestrzegania zaleceń terapeutycznych. – To dobry pomysł, bo pozwala nadgonić brak czasu ze strony lekarzy. Tym bardziej że za jednym zamachem jeden pracownik służby zdrowia edukuje kilkunastu chorych – tłumaczy. Deficyt czasu jest grzechem głównym polskiej służby zdrowia. Lekarz na przyjęcie jednego pacjenta ma 20 minut. W tym czasie musi zebrać wywiad, zbadać go, wypisać receptę, skierowanie na dalsze badania i wypełnić dokumentację. Zostaje mało czasu na to, by poinstruować chorego, w jaki sposób ma postępować ze swoją chorobą. Nie mówiąc o przyjmowaniu leków. – Doktor, u której przez lata się leczyłam, wypisywała mi ich mnóstwo. Ale nigdy nie spytała, ile i jak często biorę – wspomina Anna Przybysz. – Sądziłam, że w moim przypadku leki nie działają.