Opowieść o tym zdarzeniu mogłaby posłużyć za fabułę klasycznej powieści science fiction... Naukowcy wyciągają na powierzchnię spod skorupy Doliny Śmierci na pustyni Mojave w Kalifornii błyszczące kryształki soli. Dokładnie je zabezpieczają, chowając w szczelnym pojemniku, aby służyły do zbierania danych na temat dawnego klimatu.
Po roku młody, nikomu nieznany naukowiec otwiera pojemnik, przygotowuje próbki do badań, wreszcie ogląda je pod mikroskopem i nie wierzy własnym oczom... W kryształach dzieje się się coś dziwnego... To „coś” żyje... Historia nie zakończy się jednak zagładą ludzkości – jak dalej toczyłaby się w powieść – ale odkryciem, które pozwoliło młodemu adeptowi nauki zrobić doktorat.
– To była dla mnie wielka niespodzianka – powiedział Brian Schubert, który w maleńkich bąbelkach wypełnionych płynem wewnątrz kryształów odkrył żyjące organizmy. – Były żywe, choć nie zużywały energii do poruszania się i nie rozmnażały się – powiedział Schubert, który obecnie jest asystentem na Uniwersytecie Hawajów. – Po prostu trwały przy życiu. Najbardziej ekscytującym momentem było dla mnie, kiedy rozpoznaliśmy w tych organizmach glony z rodzaju Dunaliella.
Kryształki soli rosną bardzo szybko, a wszystko, co znajduje się w solance, z której powstają, zostaje uwięzione. Pozostają „oczka” wielkości kilku mikronów.
– Są na stałe zamknięte w soli, jak w maleńkich kapsułach czasu – powiedział prof. Tim Lowenstein z Uniwersytetu Binghamton, w stanie Nowy Jork. – Odkrycie Schuberta wskazuje na procesy, które zachodzą także we współcześnie istniejących słonych jeziorach.