"1989": rap wskrzesza Solidarność

Rewelacyjny musical „1989” to sceniczne wydarzenie roku, wyprodukowane przez teatry Słowackiego w Krakowie i Szekspirowski w Gdańsku.

Publikacja: 04.12.2022 18:24

„1989” to z dotychczasowych najlepszy polski musical

„1989” to z dotychczasowych najlepszy polski musical

Foto: Bartek Barczyk

W tej porywającej zespołowej kreacji każda piosenka nagradzana jest brawami, a całość na premierze w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie zakończyła kilkunastominutowa owacja na stojąco.


Autor tekstów Marcin Napiórkowski zainspirował się amerykańskim musicalem „Hamilton” o ojcach założycielach Stanów Zjednoczonych. Wymyślił by nie ulegać dzisiejszemu defetyzmowi podzielonej Polski, tylko odtworzyć dzięki rapowi pozytywny mit jedynego w naszej historii bezkrwawego zwycięstwa i przypomnieć jego bohaterów z najlepszych lat, m.in. Lecha Wałęsę, Jacka Kuronia, Władysława Frasyniuka oraz ich wspaniałe żony. W niespełna trzygodzinnym spektaklu udało się opowiedzieć dowcipnym i pikantnym językiem dekadę od strajku w Stoczni Gdańskiej do obrad Okrągłego Stołu.



Nareszcie została doceniona w historii Solidarności rola kobiet.


Żywa i wibrująca w różnych stylistykach muzyka hip hopowca Andrzeja „Webbera” Mikosza jest dla mnie lepsza od pompatycznych produkcji brytyjskiego Webbera - Andrew Lloyda. To muzyczny kiler i nie mogę doczekać się płyty. Całość błyskotliwie wyreżyserowała Katarzyna Szyngiera, zaś scenariusz powstał w oparciu o wywiady z bohaterami, które przeprowadził również Mirosław Wlekły.


Trójka Napiórkowski, Szyngiera i Wlekły pracowała po raz pierwszy w Teatrze im. Słowackiego przy „Jedzonku” we wrześniu 2020 r. W „1989” dynamiczną, a jednocześnie zabawną choreografię stworzyła Barbara Olech. Pokazała wybory 4 czerwca w konwencji ulicznego beefu z disami (słownego pojedynku atakujących się raperów), w którym profesor Bronisław Geremek przechyla szalę na stronę Solidarności popisowym układem break dance.

Obrady Okrągłego Stołu ilustruje roztańczony aktorski krąg, pędzący i cofający się jak płyta skręczująca pod ręką didżeja, gdy po środku Aleksander Kwaśniewski („Olo Game Changer” – Antek Sztaba) gnie się w zwariowanym układzie choreograficznym, przyrównując swoje rozdarcie między przeszłością a przyszłością do schizofrenii amerykańskiego rapera Kanye Westa.
 Scenografia Mileny Czarnik to fasada polskiego bloku, gdzie jest miejsce na mieszkanko Wałęsów i celkę wyobcowanego generała Jaruzelskiego (Rafał Dziwisz), który śpiewa, że zrobi Polakom stan wojenny w stylu „Czasu Apokalipsy”, co przypomina słynne zdjęcie z wozem pancernym na tle kina Moskwa. Z najwyższego piętra, czyli z nieba, pośmiertną wokalizę wykonuje Gaja, umierająca na raka, gdy jej mąż Jacek Kuroń siedział w więzieniu. Z balkonu ponad widownią o tym, że komuniści są kaputt krzyczy Erich Koch, nazistowski zbrodniarz, z którym posadzenie ludzi Solidarności było kolejną hańbą komunistów.


Na scenie mamy też boczny podest zakładu internowania, gdzie Kuroń (Marcin Czarnik) i Frasyniuk (Mateusz Bieryt) kłócą się o to, czy wolna Polska ma być wrażliwa społecznie czy wolnorynkowa. Na dachu malucha osadzonego w proscenium jedzie Lech Wałęsa (znakomity w mimice i gestach Rafał Szumera). Na podestach wjeżdżają na scenę zegar i fotele z przełomowej, zwycięskiej debaty Wałęsy z Alfredem  Miodowiczem. Na linach fruwa bohaterska Henryka Krzywonos, a także pokazani jako czarne wrony przywódcy Układu Warszawskiego, wpierający Jaruzelskiego.


Spektakl tworzący pozytywny mit, nie lukruje bohaterów. Anna Walentynowicz dopytuje Wałęsę co robił na milicji, wspomniany jest Mieczysław Wachowski. Z kolei kadry spotkania w Magdalence, gdzie przywódcy opozycji chyba jednak nazbyt spoufalili się z dawnymi katami pijąc wódeczkę, co filmowała kamera SB - zilustrowana jest kiczowatą melodią disco-polo, do której śpiewa Chochoł z „Wesela” Wyspiańskiego. Mamy też mroczną przepowiednię przyszłości. Kuroń siedzi na fotelu jak Stańczyk i prorokuje, że jedyna bezkrwawa zmiana w Polsce, gdy nie zginęły tysiące Polaków – mocny kontrast stanowi chór krwawych maków z Monte Casino, zostanie okrzyknięta zdradą, zaś „Lech Kaczyński przyprowadzi Jarka”.


 Nareszcie została doceniona w historii Solidarności rola kobiet. Fantastycznie grają, tańczą i śpiewają Magdalena Osińska (Gaja), Katarzyna Zawiślak-Dolny (Krystyna Frasyniuk), Julia Latosińska (córka Władka, Topola), Małgosia Majerska (Anna Walentynowicz), Dominika Feiglewicz (Henryka Krzywonos) i Karolina Kazoń jako Danuta Wałęsa. Z uroczystości odebrania Nagrody Nobla w imieniu męża, po arcyzabawnym przemówieniu po szwedzku, robi manifestację siły kobiet. Wcześniej słuchamy poruszającego słowiańskiego motywu i oglądamy internowane panie w Gołdapi. Pojawia się Agnieszka z solidarnościowych filmów Wajdy. Przypomniana jest utracona ciąża pobitej przez milicję Henryki Krzywonos oraz nękanie i zastraszanie innych Polek.


Ale jeśli zeszłoroczne „Dziady” Mai Kleczewskiej, po którym rozpoczął się żałosny proces odwoływania dyrektora Krzysztofa Głuchowskiego - to zaś mogło przekreślić powstanie „1989”, były w Teatrze Słowackiego pełną niepokoju diagnozą również współczesnej Polski, gdzie władza zamyka w celach aktywistki Strajku Kobiet – rapowy musical wlewa w serca widzów optymizm. Gdy Wałęsa krytykuje TVP doby PRL, piętnuje również obecną propagandę i przypomina, że Polacy potrafią odzyskać wolność i państwo w najtrudniejszej sytuacji.


Dynamikę spektaklu świetnie opisują raperskie refreny „zróbcie hałas, zróbcie szum”, a siła beatów wzbudza w publiczności reakcje z hip hopowych koncertów, zwłaszcza u najmłodszych. Obserwując kompromitujące awantury postsolidarnościowych „elit” nie mają powodu, by doceniać przełom 1980 i 1989 r. W spektaklu wyprodukowanym z pomocą gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, kierowanego przez Agatę Grendę, młodzi dostają coś więcej niż tylko historyczną ściągawkę: to szczere i wiarygodne jak rap argumenty, że Solidarność to wielka sprawa, do której warto się odwoływać.


Pierwszy polski musical „Metro” z 1991 r. w Nowym Jorku przepadł. Na „1989” będą jeździć pielgrzymki, jak kiedyś do Stoczni Gdańskiej. Może przyjedzie też ktoś z Broadwayu i West Endu.

W tej porywającej zespołowej kreacji każda piosenka nagradzana jest brawami, a całość na premierze w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie zakończyła kilkunastominutowa owacja na stojąco.


Autor tekstów Marcin Napiórkowski zainspirował się amerykańskim musicalem „Hamilton” o ojcach założycielach Stanów Zjednoczonych. Wymyślił by nie ulegać dzisiejszemu defetyzmowi podzielonej Polski, tylko odtworzyć dzięki rapowi pozytywny mit jedynego w naszej historii bezkrwawego zwycięstwa i przypomnieć jego bohaterów z najlepszych lat, m.in. Lecha Wałęsę, Jacka Kuronia, Władysława Frasyniuka oraz ich wspaniałe żony. W niespełna trzygodzinnym spektaklu udało się opowiedzieć dowcipnym i pikantnym językiem dekadę od strajku w Stoczni Gdańskiej do obrad Okrągłego Stołu.


Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Muzyka popularna
Pośmiertne spotkanie Floydów. Wkrótce album Gilmoura. Już jest singiel
Muzyka popularna
Festiwale domykają programy. Nowe przeboje usłyszymy na żywo
muzyka
Taylor Swift i Pearl Jam. Królowa popu i król grunge’u
Muzyka popularna
Pearl Jam zaopiekowali się porzuconym gitarzystą Red Hotów i nagrali dobry album
Muzyka popularna
Taylor Swift o narkotykowym piekle Florydy na płycie "ratującej życie"