Zdaniem branży gazety lokalne mają tę przewagę nad ogólnokrajowymi, że wpisują się w najnowsze trendy na rynku – żyją życiem czytelników i wciągają ich w tworzenie informacji, podobnie jak Facebook czy Twitter.
Dlatego często radzą sobie na rynku lepiej niż konkurencja o większym zasięgu – przekonywali wydawcy takich tytułów w pierwszym dniu międzynarodowej konferencji zorganizowanej dla wydawców w Krakowie przez INMA - International Newsmedia Marketing Association.
– Z badań, jakie przeprowadziliśmy, wynika, że aż 82 proc. Brytyjczyków czyta lokalne tytuły. Większy odsetek badanych – 94 proc. – wskazywał tylko telewizję – mówił Chris Pennock, dyrektor marketingu w Johnston Press, brytyjskim wydawcy 272 lokalnych gazet. – Cały czas wydłużany życie naszym papierowym gazetom, bo 95 proc. naszych przychodów wciąż generują właśnie one – przekonuje Pennock. Jak dodaje, nie ma się co łudzić, że ludzie przestaną wchodzić na Twittera czy Facebooka, lepiej od razu wymyślić, jak się odróżnić od innych mediów. Gazety Johnston Press np. mają stałe działy, w których prezentują... samych czytelników – mają takie rubryki, jak np. „Czytelnik tygodnia”. – Zadajemy w nim czasem naprawdę bardzo proste pytania, np. czy dana osoba bardziej lubi koty czy psy, ale ludzie to lubią, podobnie jak rubrykę „Ślub tygodnia” – mówi Johnston. Czytelnicy chętnie biorą też udział w konkursach fotograficznych.
Zdaniem Inge van Gaal, europejskiego koordynatora INMA, to dobrze, że redakcje myślą w taki sposób. – Jeszcze kilka lat temu były przekonane, że same wiedzą najlepiej, co czytelnik będzie chciał czytać. To, że to się zmieniło jest według mnie bardzo ważnym krokiem naprzód – komentowała.
Nie oznacza to oczywiście, że lokalne redakcje nie korzystają z rozwiązań, jakie daje im Internet i tylko z nim konkurują. Polska spółka Media Regionalne, która mocno rozwija swoje zaplecze internetowe, w tym roku zwiększy udział swoich wpływów z działalności w sieci do 12 proc. z 1 proc. w 2007 roku, a w przyszłym planuje, że wzrośnie on dalej - do 17 proc. W jednym mieście wydawca ma dziś po kilka tytułów i portali kierowanych do różnych odbiorców i – podobnie jak tytuły brytyjskie – zachęca coraz bardziej potrzebujących interaktywności czytelników do partycypowania w tworzeniu tytułów.