Czy można wymyśleć coś lepszego od Facebooka? Okazuje się, że można. Jest przecież Snapchat, Line i Innstagram. Ten ostatni to niby już Facebook, bo został kupiony za miliard dolarów, ale to komunikator nowej ery. Wspólnym mianownikiem nowych serwisów jest obrazkowość.

Cyfrowa rzeczywistość płynie za szybko, by tracić czas na pisanie postów. Nawet tych krótkich, 140-znakowych, do których przyzwyczaił nas Twitter. Teraz liczy się zdjęcie. Im bardziej nonszalanckie, zwyczajne i koniecznie z nałożonym filtrem - tym lepiej. Na tym skorzystał Instagram, obecnie ma 150 mln użytkowników aktywnych każdego miesiąca. Codziennie wrzucają oni do serwisu 50 mln nowych zdjęć.

Snapchat z kolei stawia na ulotność. Wysyłane zdjęcie nie dość, że nie trafia do wszystkich – wybieramy jego adresatów, -to jeszcze po kilkunastu sekundach ginie z serwera. Przekaz trwa chwilę, jest jak żart sytuacyjny. Opowiedziany w tydzień po wydarzeniu przestaje mieć sens, bo jego kontekst ulatuje bezpowrotnie. Idea spodobała się szczególnie najmłodszej grupie odbiorców. Ze Snapchatu korzystają m.in.  dzieci poniżej 10 roku życia. Serwis nie podaje liczby odbiorców, ale szacuje się ją na około 10 mln. Dziennie wymieniają się 400 mln zdjęć.

Ale na popularności zyskują  też komunikatory nie potrzebujące sieci 3G. To sposób na podbicie rynków wschodzących, jak Indie i Kenia. Dziesiątki, a często nawet setki milionów ludzi ma tam tak zwane feature phone'y, czyli komórki obsługujące aplikacje. To jeszcze nie smartfony, ale już nie zwykłe aparaty do dzwonienia i SMSów. Gdy nie ma dostępu do sieci, aplikacje w rodzaju Line, czy południowoafrykańskiego Mxit prześlą dane przez SMS-y.

Pomysł przyszedł z Japonii, gdy po trzęsieniu ziemi z 2011 roku zaawansowana sieć komórkowa odmówiła współpracy. Według prognoz w 2014 roku Line może dobić do 500 mln użytkowników na świecie. Pozostali gracze z tego segmentu mają obecnie 430 mln (WhatsApp), 270 mln (WeChat), 130 mln (KakaoTalk) i 8 mln (Mxit) użykowników.