Pchli targ za miliony

Etsy – jak Google czy Facebook – powstał spontanicznie. Od 2004 r. ten handlujący rękodziełem, sztuką i używanymi towarami portal dorobił się 4 mln klientów ze 150 krajów i wyrósł na giganta z ponad 10 mln dol. przychodów rocznie

Publikacja: 23.09.2010 23:34

Pchli targ za miliony

Foto: magnum-ek pictures

Zaczęło się od królika, jak w „Matriksie”. Ukochany pluszowy zwierzak kilkuletniego Roba Kalina był trochę przybrudzony i wymięty, pozszywany byle jak ze ścinków. Jedno ucho nosiło wyraźne ślady fastrygi. Ale kilkuletniemu synowi stolarza i nauczycielki z Bostonu wcale to nie przeszkadzało.

– Była w nim magia, której brakuje seryjnie produkowanym pluszakom – wspomina dziś swoją pierwszą zabawkę Kalin, żywy przykład na to, że dzięki królikom z filcu, meblom z odpadów przemysłowych i innym takim wynalazkom w trzy lata można stać się krezusem.

Rudowłosy, szelmowsko uśmiechnięty chłopak przypomina trochę założyciela Facebooka, Marka Zuckerberga. Nie tylko z wyglądu. Założony w 2004 r. przez Kalina i trzech jego kumpli portal Etsy.com, handlujący rękodziełem, sztuką i używanymi towarami dorobił się 4 mln klientów ze 150 krajów i wyrósł z na prawdziwego giganta z 10 – 13 mln dol. przychodów rocznie.

Choć w Polsce, wymieniając nazwę Etsy, w odpowiedzi najczęściej można usłyszeć „E... przepraszam, co?”, na świecie, a zwłaszcza w USA, to potęga.

Wyceniany przez analityków na 100 mln dol., za rok wybiera się na giełdę. Stał się alternatywą dla serwisów aukcyjnych w rodzaju eBaya czy Amazonu, z których na fali recesji skłaniającej do zakupu dóbr z drugiej ręki przepływają doń zarówno sprzedawcy, jak i kupujący.

A jego twórca zaliczany jest do dwudziestu najbardziej wpływowych biznesmenów świata, którzy nie ukończyli jeszcze trzydziestki. Figuruje też na innej liście: znanych przedsiębiorców, którzy osiągnęli sukces, nie mając dyplomu.

[srodtytul]Odpadki z IKEA[/srodtytul]

Wyrzucany po kolei z kilku szkół (ostatecznie udało mu się ukończyć New York University) Kalin jeszcze pięć lat temu siedział w wynajmowanym, słabo ogrzewanym pokoju na Brooklynie i sklejał awangardowe meble z kawałków starych krzeseł z IKEA, jak wielu podobnych mu hipstersów, marząc o artystycznej karierze.

Gdy któregoś dnia właściciel lokalu zlecił mu zaprojektowanie strony internetowej dla własnej restauracji, nonszalancko się zgodził. Głównie z ciekawości. – Nie wiedziałem nic o stronach internetowych, ale nauczyłem się programowania i stworzyłem stronę w miesiąc – opowiada dziś w wywiadach.

Skoro tak łatwo poszło – myślał Kalin, pracując nad kolejnym zleceniem, stroną z poradami dla drobnych rzemieślników szukających rynków zbytu na swoje dzieła – stwórzmy miejsce, gdzie będzie można to wszystko sprzedawać. Skąd wziąć pieniądze? Najlepiej spytać tych, którzy już je zdobyli, jak Steward Butterfield i Caterina Fake, założyciele Flickr.com, do których chłopak z Brooklynu wysmażył wspólnie z kilkoma kolegami z roku pełen uwielbienia list.

Dalej było jak w amerykańskiej bajce z happy endem. List i pomysł na biznes zrobiły takie wrażenie na twórcach Flickr, że zaprosili ekipę Kalina na szkolenie do San Francisco i pomogli jej uzbierać 615 tys. dol. na start. Sporą część dał... pewien producent mebli.

Już dwa lata później rosnącego z dnia na dzień portalu nie zawahały się zasilić gotówką fundusze w rodzaju Accel Partners, Union Square Ventures czy Hubert Burda Media. W ślad za Etsy, który organizuje też warsztaty na Brooklynie dla współpracujących z nim twórców, wypączkowały inne portale: Wigix, Silkfair, Oodle.

– Dziś tego typu portal istnieje już niemal w każdym kraju – mówi „Rz” Mateusz Wojczakowski, właściciel firmy Conceptia i założyciel rodzimej Pakamery.pl, która powstała miesiąc po starcie Etsy, a jej twórcy istnienie amerykańskiego „wielkiego brata” odkryli dopiero półtora roku później.

O ile Etsy nie bawi się w pośrednika między sprzedającymi a kupującymi, pobierając tylko 20 centów za każdy wystawiony przedmiot i 3,5 proc. od każdej transakcji, o tyle Pakamera działa na zasadzie wirtualnej galerii, współpracującej z prawie 600 artystami, których prace oferuje klientom – oczywiście też za prowizją.

[srodtytul]Zrzuć uniform[/srodtytul]

Etsy, którego pierwsze i najważniejsze przykazanie brzmi: zero masowo wytwarzanych dóbr, to część tego samego globalnego fenomenu, który zrodził słynne blogi z modą uliczną jak The Sartorialist czy FaceHunter i ich swoistą polską odmianę – blogi „szafiarek”, dziewczyn prezentujących w Internecie własne modowe stylizacje. To typowe dla urodzonych w latach 70. i 80. przedstawicieli „generacji X” i „Y” – jak określają ich socjologowie – znużenie powtarzalnością sieciowych marek, dostępnych od Nowego Jorku po Hongkong.

– Mieszkając przez pewien czas w USA zauważyliśmy z żoną prawdziwy głód rzeczy wyjątkowych, spersonalizowanych, bez metek „made in China”. Zaczęło się od nowojorskiej bohemy, zataczając coraz szersze kręgi – opowiada Mateusz Wojczakowski. – Etsy zawdzięcza sukces głównie szeptanemu marketingowi.

– To także pokłosie recesji, w efekcie której wiele osób przestało pracować na etacie i ma więcej wolnego czasu. Niektórzy poświęcają go na rozwój hobby, na przykład rękodzieła, które niespodziewanie może stać się nowym sposobem na życie – mówi „Rz” Grzegorz Błażewicz, właściciel działającej w branży e-commerce firmy Benhauer.

Takie doświadczenie ma za sobą Lauren Naimola, z wykształcenia grafik komputerowy, od półtora roku handlująca na Etsy strojami vintage. – Od dawna kolekcjonowałam używane ubrania. Mąż dziwił się: „czemu nie zajmiesz się tym zawodowo?”, Założyłam więc sklep na Etsy i poświęcałam mu każdą wolną chwilę, pracując etatowo na uczelni – mówi „Rz”. – Pół roku temu w ramach grupowej redukcji etatów dostałam wypowiedzenie. Sklep stał się jedynym źródłem przychodów. Teraz poświęcam mu niekiedy 24 godziny na dobę, ale czuję się jak ryba w wodzie. Uwielbiam to!

Aktualnie na Etsy – w sekcji „vintage”, która ma się do polskich sklepów z używaną odzieżą jak Rolls-Royce do małego fiata – królują chodaki z lat 70., słomkowe kapelusze, sukienki o linii „A” pamiętające czasy Brigitte Bardot, zabudowane retro kostiumy kąpielowe.

Nieprzypadkowo 97 proc. użytkowników portalu to kobiety. Do niedawna szukały okazji na eBayu (a w Polsce na Allegro). Tych, którzy już odkryli Etsy równie trudno nakłonić do powrotu na eBay, jak przekonać wielbiciela gadżetów Apple’a, by przerzucił się na laptopa innej marki.

Etsy bije eBay i inne takie serwisy na głowę. Nie tylko dzięki przyjaznej szacie graficznej czy wyrafinowanej wyszukiwarce. Więc dlaczego? Bo jest ekologiczne, bazuje na przetworzonych materiałach. Jest jak luksusowy pchli targ do potęgi n-tej, szuflady Pippi Langstrump albo niekończące się zasoby babcinej piwnicy, jeśli jej właścicielka miała niezły gust.

Jest też spersonalizowane: przeglądając ofertę sprzedawców, można poczuć się jak wśród wieszaków czy półek w rzeczywistym sklepie, choć oddalonym o tysiące kilometrów.

– eBay nie daje nam takiej autonomii ani wirtualnego miejsca wystawowego – mówi Lauren Naimola. – W porównaniu z Etsy to wielki przydrożny hipermarket, pełen chaotycznie rozmieszczonych towarów. Zakupy tam to męczarnia porównywalna z niedzielną wizytą w obleganym centrum handlowym.

[ssrodtytul]Nisza przyszłości[/srodtytul]

Czy Etsy może w przyszłości zagrozić eBay, zastanawia się Mateusz Wojczakowski. – Raczej nie. Tak samo jak Pakamera i jej siostrzane serwisy nie wyprą z rynku Allegro. Po pierwsze, eBay istnieje znacznie dłużej i jest już dalej o kilka długości, zwłaszcza jeśli chodzi o siłę marki. Po drugie, konsumenci nadal będą szukać korzystnych okazji do zakupu takich masowych dóbr, jak komórki, elektronika czy książki.

– Wygrana Etsy w tej rywalizacji jest możliwa tylko wówczas, gdyby w tej „domowej” produkcji oprócz konkretnej wartości designerskiej pojawiły się także nowatorskie funkcjonalności – dodaje Grzegorz Błażewicz. – Na razie jednak trudno sobie wyobrazić, że w wolnym czasie utalentowany rzemieślnik John zejdzie do garażu i wyprodukuje kuchenkę mikrofalową czy blender.

Minie też trochę czasu, nim szał na Etsy zawita do Polski. – Jesteśmy wciąż krajem na dorobku, chcemy się pokazać, więc w tzw. towarzystwie królują gadżety z widocznym znanym logo. Nieliczni doceniają i znają te bardziej niszowe. W USA rynek nastawiony na „offową” produkcję jest wielokrotnie większy, a do dobrego tonu w opiniotwórczych kręgach należy zaopatrywanie się w miejscach dla wtajemniczonych, a nie sklepach dla turystów na 5th Avenue – mówi Błażewicz.

Adresów ani nazw ulubionych sprzedawców mimo to nie podam. Wybaczcie.

Zaczęło się od królika, jak w „Matriksie”. Ukochany pluszowy zwierzak kilkuletniego Roba Kalina był trochę przybrudzony i wymięty, pozszywany byle jak ze ścinków. Jedno ucho nosiło wyraźne ślady fastrygi. Ale kilkuletniemu synowi stolarza i nauczycielki z Bostonu wcale to nie przeszkadzało.

– Była w nim magia, której brakuje seryjnie produkowanym pluszakom – wspomina dziś swoją pierwszą zabawkę Kalin, żywy przykład na to, że dzięki królikom z filcu, meblom z odpadów przemysłowych i innym takim wynalazkom w trzy lata można stać się krezusem.

Pozostało 94% artykułu
Media
Donald Tusk ucisza burzę wokół TVN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Media
Awaria Facebooka. Użytkownicy na całym świecie mieli kłopoty z dostępem
Media
Nieznany fakt uderzył w Cyfrowy Polsat. Akcje mocno traciły
Media
Saga rodziny Solorzów. Nieznany fakt uderzył w notowania Cyfrowego Polsatu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Media
Gigantyczne przejęcie na Madison Avenue. Powstaje nowy lider rynku reklamy na świecie