Powód, dla którego chory Janusz Głowacki znalazł się w upalnym Egipcie, wyjaśnią może kiedyś jego najbliżsi. Z książki Izy Bartosz dowiadujemy się, że w przeszłości pomógł ojcu w pisaniu powieści. Czy to przypadek, że jej akcja toczyła się w Egipcie? Bohater stał w oknie i pocił się w strasznym upale. Głowacki junior był autorem ostatniego zdania: „Nie wiedział, że patrzy na ogród po raz ostatni". Gdy dochodzi do takich zbiegów okoliczności, rodzi się pytanie: Czy przewidział swoją śmierć?
Lubił towarzystwo
„Wiedziałam, że on lubi kobiety – wspomina Krystyna Kofta, pisarka. – Kiedy pojawiała się nowa, ładna dziewczyna, od razu był nią zainteresowany. Tyle że za chwilę przychodziła jakaś nowa i tak w kółko. Nie chciałam być jedną z nich, jednak jestem pewna, że on tych kobiet nie zaliczał ot, tak. Po prostu zawsze lubił towarzystwo kobiet, a one za nim przepadały. Szybko uświadomiłam sobie, że chcę przyjaźni, która będzie trwała, będzie bliska". Później w jednym z wywiadów stwierdziła: „Mówią, że zrobiłeś karierę, wspinając się po plecach kobiet". Głowacki odpowiedział: „Wiesz, Krysiu, strome i śliskie są plecy kobiet".
Kto wie, czy najważniejszą kobietą w jego życiu nie była matka. Wykształcona, inteligentna, nie widziała świata poza synem. Promieniała na wywiadówkach, gdy wychowawczyni mówiła o Januszu. Zawsze starała się go chronić przed wszystkim. „Są tak zwane supermatki. To matki jedynaków – wspomina Kazimierz Kutz. – One są w stanie wszystko synom poświęcić. Zazwyczaj tacy chłopcy, napędzani energią matki, wiele osiągają. Myślę, że tak właśnie było z Januszem".
Matce zawdzięczał literackie inspiracje. Była m.in. redaktorką w Iskrach i w Czytelniku. Kiedy chorował, czytała mu „W poszukiwaniu straconego czasu". Jak wspomina Tomasz Łubieński, pisarz i szkolny kolega, we wczesnej młodości Głowacki najbardziej lubił opowieści przygodowe, z bogatą akcją, o Indianach albo „Trzech muszkieterów". Ale gdy miał 14 lat, dostał od sąsiadów „Ferdydurke" Gombrowicza. I właśnie wtedy rozpoczęła się jego przygoda z absurdem. Wcześniej myślał, że o Polsce można pisać wyłącznie z patosem.
W szkole teatralnej Janusz Głowacki marzył, żeby zostać piosenkarzem, chociaż w ogóle nie miał słuchu. Gdy został wyrzucony i pisywał o teatrze, ironizował, że niczym hrabia Monte Christo chce się odegrać na profesorach, którzy się na nim nie poznali. Ale na początku twórczości był reportaż w „Kulturze" o zabójstwie w Żyrardowie. Dwóch pijaczków zadźgało faceta, który chciał ich uciszyć. Okazał się członkiem ORMO, przybudówki MO, i zrobiła się afera. Głowacki pojechał na proces, a co słyszał, opisał w zdaniach: „Pierwsze dwie flaszki zrobiliśmy na Armii Czerwonej, później doprawiliśmy w melinie na Nowotki, potem poszliśmy na Lenina do baru Młoda Gwardia, tam wziąłem nóż i poszliśmy na Dzierżyńskiego".