Nagroda nagrodzonych

Nike do lamusa

Publikacja: 02.11.2007 15:09

Nagroda nagrodzonych

Foto: Rzeczpospolita

Red

Mało kto się spodziewał, że tegoroczny Nobel powędruje do brytyjskiej pisarki Doris Lessing. Choć ta niemal 90-letnia autorka od kilku lat pojawiała się w gronie ścisłych kandydatów, to – jak co roku – dziennikarze uparcie obstawiali uznanych już mistrzów pióra, jak Amos Oz, Philip Roth czy Mario Vargas Llosa. Tyle że komisja noblowska dawno powinna nas przyzwyczaić do zaskoczeń i wydobywania lokalnych, specyficznych lub po prostu mało popularnych autorów z pisarskiego niebytu na światowej arenie.

Noblowska kapituła ma bowiem ten luksus, że nie musi udowadniać ani potwierdzać prestiżu najsłynniejszego literackiego lauru. Zupełnie odwrotnie niż członkowie jury naszego polskiego Nobla, czyli Nagrody Nike. Ci, dla odmiany, czują się na tyle niepewnie, że rokrocznie nagradzają jedynie oczywistych, uznanych lub nagradzanych wcześniej autorów – Czesława Miłosza 18 lat po Nagrodzie Nobla, Stanisława Różewicza, Stanisława Barańczaka czy Andrzeja Stasiuka, których książki od dawna znajdują się w kanonach lektur.

Jedynym ożywczym wyjątkiem była Nike dla „Gnoju” Wojciecha Kuczoka. Z reguły nagradzane są bowiem książki bezpieczne bądź głośne, nieniosące ze sobą ryzyka nieoczywistych wyborów. Jeżeli więc finalistką jest Dorota Masłowska, to dopiero trzy lata po tym, jak stała się głośną i bestsellerową autorką. Kapitule nie starczyło więc odwagi, by wyróżnić kontrowersyjny debiut Masłowskiej i przyczynić się do faktycznej promocji młodej literatury, choć odwagę tę i literackiego nosa miała publiczność, wyróżniając „Wojnę polsko-ruską” już w 2003 roku. Dopiero więc po tym, jak autorka została pasowana przez media na literacką królową, kapituła Nike wręczyła jej berło, przyznając czek za drugą, bardzo słabą już książkę.

Nike, wbrew statutowym założeniom, nie jest bowiem nagrodą promującą konkretne dzieła czy autorów. Ona wciąż pozostaje nagrodą promującą samą nagrodę i środowisko, które ją przyznaje.

Pewnie dlatego bez echa przeszła tegoroczna, 11. już edycja Nike. Brak komentarzy i dyskusji na temat wyboru powieści Wiesława Myśliwskiego z jednej strony podkreśla konwencjonalny i przewidywalny charakter imprezy, z drugiej dowodzi nieuchronnego końca tej nagrody. O ile więc proza Myśliwskiego i jego nagrodzony w pierwszej edycji Nike „Widnokrąg” były symbolem rodzącej się inicjatywy Agory, o tyle po dziesięciu latach ponowna nagroda dla Myśliwskiego zamyka okres świetności Nike i symbolicznie spycha ten laur do literackiego lamusa.

Dwa lata temu pisałam w tygodniku „Wprost”, że znicze, które oświetlały drogę do Teatru Stanisławowskiego, gdzie wówczas odbywała się uroczystość, świetnie oddawały charakter umierającej imprezy, jak i uwiądu polskiej literatury, która ostatkiem sił stoi na starczych nogach klasyków. Choć nie wypada się powtarzać, tegoroczny werdykt aż się prosi o przytoczenie tych słów.

Nagroda dla wystudiowanego, filozoficznego wręcz traktatu Myśliwskiego skazuje Nike na klasyków i mędrców. Nike brakuje świeżości i energii na promocje autorów, którzy nie są znani szerokiej publiczności i która to publiczność czeka na opiniotwórczy charakter werdyktów. Nic więc dziwnego, że sześć lat temu Czesław Miłosz, mówiąc o niebezpieczeństwie nakładania na poszczególne książki ciężaru całości dorobku, zaprotestował przeciwko nominacji do tej nagrody swego zbioru „To”. W liście do kapituły napisał wtedy: „Proszę o skreślenie mojego tomu wierszy z listy książek kandydujących do Nagrody Literackiej Nike. Widzę dostateczne uzasadnienie mojej prośby chociażby w fakcie, że parę lat temu otrzymałem nagrodę za moją książkę pt. »Piesek przydrożny«”.

Wśród moich tegorocznych typów spośród nominowanych do Nike tomów była błyskotliwa i ciekawa książka Mariusza Szczygła „Gottland”, którą doceniła również publiczność, oraz „Kolonie” – interesująca książka poetycka Tomasza Różyckiego, który tę rzekomo najważniejszą nagrodę literacką w kraju powinien dostać już dawno, a przynajmniej w 2004 roku, kiedy to opublikował poemat „Dwanaście stacji”. A już trzy lata wcześniej, w 2001 roku, doceniła go kapituła literackiej Nagrody im. Kościelskich, która jest dziś antytezą Nagrody Nike. Nagroda Kościelskich jest nagrodą dla pisarzy młodych i często autorów pierwszej książki, przez co wyznacza kierunki i przyczynia się do faktycznego rozwoju literatury.

Paradoksalnie Nagroda Fundacji Kościelskich, jednej z najstarszych naszych instytucji literackich, nagroda nieco pokryta patyną i odwołująca się do XIX-wiecznej tradycji, jest nagrodą niezwykle nowoczesną i dynamiczną. Odsłania przed czytelnikiem mało znane rewiry polskiej literatury najnowszej z jej młodymi, a nierzadko zupełnie nieznanymi autorami, jak choćby Jolanta Stefko, ubiegłoroczna laureatka. Tegoroczny zwycięzca, 27-letni Mikołaj Łoziński wraz ze swoją debiutancka minipowieścią „Reisefieber”, w świadomości polskiego czytelnika również dotychczas nie istniał, choć jego psychologiczna proza z całą pewnością zasługuje na uwagę szerszej publiczności. I od tego są też nagrody – by dla czytelników nieśledzących literackich mód stanowiły drogowskazy w labiryncie uginających się księgarskich półek. Nagroda Kościelskich daje więc szansę pisarskiego rozwoju młodym, obiecującym autorom, którym daleko do mędrca, jakim jest Myśliwski, ale którzy są nadzieją na rozwój naszej prozy będącej dziś w okowach klasyków. Jacek Dehnel, który Nagrodę Kościelskich otrzymał w roku 2005 jako świetnie zapowiadający się poeta, dziś jest także błyskotliwym i rozpoznawalnym prozaikiem. Jego interesująca powieść „Lala”, niezwykle życzliwie przyjęta przez czytelników, sprzedała się na pniu i błyskawicznie doczekała się dodruku. Dehnel nie tylko w tym roku, ale też nigdy wcześniej nie znalazł się w gronie nominowanych do Nike. Łoziński pojawił się w 20 nominowanych, nie przechodząc kolejnego piętra selekcji. Bo jury Nike, które w świadomości Polaków ma monopol na gusta literackie, stosuje bardzo ograniczony klucz doboru lektur. Niestety, w większości jest to klucz towarzyski.

Na szczęście na przestrzeni ostatnich kilku lat pojawiło się wiele nowych nagród literackich będących alternatywą dla prywatnej Nike, między innymi nagroda literacka Gdynia czy wrocławska Literacka Nagroda Europy Środkowej Angelus. W tym roku do tej nagrody, która przyznana zostanie na początku grudnia, nominowany był między innymi wspomniany Dehnel z popularną już „Lalą”. Jednak w ścisłym finale wśród siedmiu książek znalazły się dwie inne polskie pozycje – „Król kier znów na wylocie” Hanny Krall oraz „Gottland” Mariusza Szczygła.

Należy więc zadać pytanie, z jakich powodów Nagroda Nike jest najważniejszą polską nagrodą literacką – jak czytamy w licznych doniesieniach prasowych – skoro powszechne zastrzeżenia budzi skład kapituły, selekcja nominowanych tytułów i wreszcie wybór finalistów. Przez pewien czas takim powodem mogła być wysokość tej nagrody, czyli kwota 100 tys. złotych przyznawana jej laureatom. Ale tę sumę przebiło miasto Wrocław – organizator Nagrody im. Angelusa – fundując czek na 150 tysięcy złotych zwycięzcy konkursu, którym jako pierwszy został w zeszłym roku Jurij Andruchowycz.

Co więc tak naprawdę zbudowało markę Nike prócz działań samej „Gazety Wyborczej”? Na pewno za sprawą wieloletnich transmisji w telewizji publicznej ta nagroda prywatnego medium uznana jest dziś za nagrodę o randze narodowej. I to mimo funkcjonowania całej palety równie istotnych konkursów literackich, jak choćby Nagroda im. Józefa Mackiewicza, w powszechnej świadomości Polaków istnieje jedynie Nagroda Nike, bo tak naprawdę tylko ona funkcjonuje w dyskursie medialnym. Co za tym idzie, uznana jest za nagrodę najważniejszą.

Telewizja publiczna ani żadna inna stacja nie transmitowała nigdy uroczystości wręczenia Nagrody im. Mackiewicza czy Fundacji Kościelskich, która odbywała się zaledwie dwa dni przed tegoroczną galą Nike. W zeszłym roku TVP 1 zaprezentowała retransmisję z pierwszej gali wręczenia Nagrody im. Angelusa, co miało być początkiem corocznej współpracy. Niestety, w tym samym czasie, gdy Nike wróciła na antenę Dwójki, z transmisji gali Angelusa w Jedynce zrezygnowano.

Kiedy mówi się, że Nike to najważniejsza polska nagroda literacka, od razu przychodzą na myśl analogiczne wyróżnienia z innych krajów Europy i świata. Przykładowo hiszpańska Nagroda im. Cervantesa fundowana jest przez ministra kultury, stąd jej status jako narodowej jest zrozumiały, podobnie jak najsłynniejszej amerykańskiej National Book Award, która powstała pół wieku temu w wyniku połączenia sił stowarzyszeń księgarzy i wydawców.

Trudno porównywać Nike do choćby brytyjskiego Bookera nie tylko ze względu na siłę oddziaływania tej drugiej, ale także na sposoby jej wyłaniania. Bo w polskim przypadku fundatorem nie jest – jak w Man Booker – niezależna od kultury firma inwestycyjna, ale gazeta codzienna, która przez wiele lat kształtowała świadomość Polaków, co najważniejsze, także świadomość kulturową, ustanawiając rzekomo obiektywne kanony i namaszczając na obiektywnych krytyków swych dziennikarzy, którzy kreowali pisarskie wizerunki. Inna prywatna i prestiżowa brytyjska nagroda, jaką jest Whitbread Book Awards, do 2005 roku fundowana była przez firmę hotelarską, a dziś sieć kawiarni Costa (od 2006 roku nagroda przyjęła nazwę Costa Book Award).

We Francji nagród jest sporo ponad setkę (u nas nie ma nawet 20), ale mianem narodowej można okrzyknąć jedynie Goncourtów, która wręczana jest od przeszło stu lat i której jury tworzą uznani pisarze. By uniknąć spekulacji i wprowadzić więcej obiektywizmu, jury nagrody Bookera zmienia się rokrocznie, a zmiany te nadzoruje komitet składający się m.in. z bibliotekarza, wydawcy czy księgarza. Kapituła wybierana jest między innymi spośród krytyków pochodzących z różnych mediów. Podobne zasady funkcjonują w większości nagród. Przykładowo w kapitule Angelusa, której przewodzi Natalia Gorbaniewska, zasiadają historycy literatury, krytycy i przedstawiciele różnych ośrodków opinii. Nawet w przypadku nagrody innej polskiej gazety, jaką jest „Polityka” ze swymi Paszportami, lista finalistów jest wypadkową głosów krytyków z różnych, często konkurencyjnych, tytułów prasowych.

Natomiast „Gazeta Wyborcza” – fundator Nike – liczy tylko na ludzi ze swojego środowiska, ludzi goszczących na jej łamach. Nikogo więc nie dziwi, że Marek Radziwon – wiceprezes fundacji Nagrody Nike – dzień po gali jest już dziennikarzem i pisze na łamach „Gazety...” o fenomenie prozy Myśliwskiego oraz słuszności wyboru kapituły. Ten sam Radziwon zajmuje się też PR nagrody, o czym przekonałam się osobiście, gdy oburzony interweniował po krytycznym dla nagrody artykule.

Niestety, nawet laureaci rekrutują się ze środowiska przyjaciół Agory, o czym swą laudacją przekonał sam Myśliwski, który podkreślił, że „szczęście tej nagrody polegało na tym, że ten pomysł podjęła Agora i »Gazeta Wyborcza«”. Nietrudno zrozumieć, dlaczego ten dwukrotny już laureat w swej krótkiej mowie zaznaczył, że z perspektywy dziesięciu lat może powiedzieć, iż Nagroda Nike okazała się wspaniałym pomysłem. Bawić może też mina Adama Michnika i jego ironiczno-patetyczny wywód o tym, jakoby fakt, że transmisja Nike powróciła do publicznej stacji, był jedynym argumentem na to, że zmiany w Polsce mogą iść na lepsze. Wzruszyła też prowadząca galę Grażyna Torbicka, która podzieliła się osobistym wyznaniem o radości, jaką napawa ją powrót Nike na antenę Dwójki, oraz o tym, jak niezwykle bolesne było to roczne rozstanie. Powrót, na szczęście dla fundatorów, nastąpił w nowych warunkach, bo po raz pierwszy uroczystość odbyła się w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, a otworzyła ją sama pani rektor tejże instytucji. Dla umierającej Nagrody Nike to świetny zabieg taktyczny i nobilitacja poprzez skojarzenie ze środowiskiem akademików.

Promowanie literatury i fundowanie nagród literackich jest gestem szlachetnym i godnym pochwały. Trudno jednak o pochwały, gdy mowa o monopolu na tę promocję i manipulacji, dzięki której polski czytelnik jest dziś przekonany, że obiektywna, najważniejsza i w zasadzie jedyna nagroda literacka w kraju to Nike. Papierowe banderole na okładkach z dopiskiem „Nike” wciąż traktowane są przez wielu czytelników jak wyrocznia. Zabawne, że trzy dni po ogłoszeniu literackiego Nobla londyńskie księgarnie nie odnotowały faktu, że jej laureatką została Brytyjka. Gdy ze zdziwieniem pytałam, dlaczego na witrynach nie ma ekspozycji z książkami Doris Lessing, a w księgarni żadnych o niej informacji, jak choćby, na którym regale znajdę jej twórczość, słyszałam, że nie ma pośpiechu, bo półki uginają się od przeszłych lub przyszłych noblistów. Oczywiście, żadna nagroda bez wsparcia medialnego nie przyczyni się do wzrostu popularności nagradzanej książki. Tyle że widowisko samouwielbienia w wykonaniu uczestników fety Nike, jakie rokrocznie emituje państwowa telewizja, jedynie odstręcza od literatury. Zwłaszcza w tym roku zarysował się wielki kontrast między nagrodzoną książką, cichą i pełną, a blichtrem warszawskiego salonu. Nagroda Nike najlepiej funkcjonowałaby wówczas, gdyby zgromadzone wokół niej siły skupiały się na literaturze, a nie paradnych pompach. Tyle że wtedy straciłaby cały swój sens, wszak jest jedynie zmitologizowaną imprezą coraz węższego środowiska.

Widowisko samouwielbienia transmitowane przez państwową telewizję jedynie odstręcza od literatury

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski