Polonista w czarnej koszuli

15. rocznica śmierci Krzysztofa Mętraka

Publikacja: 01.08.2008 14:07

Polonista w czarnej koszuli

Foto: Rzeczpospolita

Już nie umrzesz młodo” rzekł mu 20 lat przed zgonem Henryk Krzeczkowski. Mylił się. Bo czyż 48 lat to starość?

Wunderkind polskiej krytyki literackiej i filmowej. Jako nastolatek wygrał konkurs „Życia Literackiego” i Ministerstwa Oświaty. Podczas studiów polonistycznych na UW zadebiutował jako krytyk we „Współczesności”. Niebawem został kierownikiem działu krytyki literackiej w „Kulturze” (warszawskiej) i nawiązał współpracę z „Filmem”. Kolejnymi przystankami na jego zawodowym szlaku były redakcje „Ekranu”, „Literatury”, „Twórczości”, „Kulis”, „Radaru” oraz „Piłki Nożnej”. Co pozostało z jego dorobku w 15 lat po przedwczesnej śmierci?

– Zostawił po sobie kilka przenikliwych książek o filmie, kilkadziesiąt świetnych esejów i parę tysięcy recenzji, omówień, artykułów i felietonów. Miesiąc przed śmiercią opowiadał mi o swojej najważniejszej książce, nad którą pracował kilka lat. Miała nosić tytuł „Prosto z głowy” – wspominał Janusz Głowacki.

Maria Nurowska wątpi, czy był w stanie zaistnieć jako beletrysta. – Wspólny bliski przyjaciel Michał Sprusiński po powrocie z USA zaprosił nas do swego mieszkania. Nie obyło się bez whisky, która najmocniej podziałała na zmęczonego zmianą stref czasowych gospodarza, przynosząc mu kamienny sen. Kiedy usiłowaliśmy opuścić lokum, okazało się, że drzwi blokują bardzo zmyślne zamki. W żaden sposób nie mogliśmy ich otworzyć, toteż do rana rozmawiałem z Krzysztofem, który bardzo się otworzył – a do osób wylewnych raczej nie należał – i w pewnym momencie kategorycznie stwierdził, że nigdy nie zostanie pisarzem. „W głowie mam setki pomysłów, lecz kiedy siadam do pisania, wszystko mi umyka i pojawia się pustka. Szkic, nota, esej tak, ale literacka kreacja jest ponad moje możliwości”.

Za życia opublikował jedynie trzy książki: „Autografy na ekranie”, „Legendy nie umierają” oraz „Po seansie”, post mortem ukazało się kolejnych siedem. „Słownik filmowy”, „Dziennik z pawlacza”, „Grzejąc ławę”, tom wierszy „Jeśli jest niebo, będę tam”, zbiór esejów: „Krytyka – twórczość przeklęta”, dwa tomy „Dzienników”...

– Istnieje i część trzecia, najbardziej osobista – mówi Wacław Holewiński, który opracował dzienniki Mętraka. – Tekst jest zredagowany i gotowy do druku. Mam nadzieję, że rychło do niego dojdzie, bo upływ czasu zwykle działa na niekorzyść memuarystyki.

Dlaczego nie został dotychczas wydany? – Nie zgodzili się rodzice autora. Mierziły ich refleksje dotyczące uzależnienia alkoholowego syna, które w pisarskim, filmowym i dziennikarskim światku było tajemnicą poliszynela – wyjaśnia wydawca, prezes Iskier Wiesław Uchański.

Edycja „Dzienników” Mętraka wywołała spory rezonans i środowiskowy ferment. Niewiele mniejszy od „Dzienników” Stefana Kisielewskiego. Bo i temperament autorów był chyba zbliżony. Obaj niczego nie owijali w bawełnę i wiernie odzwierciedlali dzieje PRL. Dojście do władzy i upadek ekipy Edwarda Gierka, wybór Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową, śmierć prymasa Wyszyńskiego, protesty robotnicze w czerwcu 1976 roku, wreszcie narodziny „Solidarności” przeplatają się u Mętraka z wydarzeniami z życia osobistego: rozwodem, urodzinami dziecka, chorobą matki czy nałogiem. „Zdarzało mi się budzić z wrażeniem, że jestem zupełnie innym człowiekiem. Niestety nader szybko przekonywałem się, że ów człowiek także ma pociąg do kieliszka” – dworował ze swej słabości, której, mimo wielokrotnych prób, nigdy nie okiełznał.

I właśnie alkoholizmem autora tłumaczyły jego surowe, kąśliwe i cięte opinie osoby, które poczuły się nimi dotknięte. Lapidarne notatki, prowadzone regularnie przez prawie ćwierć wieku, obfitują w ostre jak brzytwa cytaty i oceny personalne. Być może niektóre z nich, patrząc z dystansu, wydają się niesprawiedliwe. Zwłaszcza w kontekście postawy autora po 13 grudnia 1981 roku: „Mój felieton w »Radarze« wzbudza zastrzeżenia kolaboracyjne. Ja ich nie mam (...) piszę to, co bym pisał przed wojną. Do nowych pism nie wstępuję” – notował latem 1982 roku, zaś w kilkanaście miesięcy później przyznał, że „moje pisanie wynika z defetyzmu”.

Ze smętnej rzeczywistości postanowojennej zapamiętał go Krzysztof Masłoń:– Zakrapiany wieczór w restauracji Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Krzysztof dezawuował dokonania Wiktora Woroszylskiego, wtedy mocno już zaangażowanego w działalność opozycyjną. Nie wierzył w polityczną metamorfozę czołowego tresera pisarzy z lat bierutowszczyzny, przywoływał wiersze z debiutanckiego tomu „Śmierci nie ma”, wreszcie podkreślał, że sam od polityki zawsze stronił, pisząc o filmie, książce i futbolu. „Ale przecież i o piłce nożnej możesz pisać w drugim obiegu” – kontrował towarzyszący nam krytyk filmowy Krzysztof Kreutzinger.

Niemniej polityka już przed pamiętnym latem 1980 roku – jak wynika z „Dziennika” – przeorała życiorys Mętraka. „Partia grabi Polskę” – komentował afisz eksponowany z okazji Dnia Czynu Partyjnego przedstawiający partyjnych z grabiami na tle mapy kraju. Zauważył, że Komitet Obrony Robotników przejął hasło niepodległości od innych ugrupowań opozycyjnych. „Adaś pryncypialny, zacietrzewiony jak dawniej. Tak wyobrażałem sobie komunistyczne doktrynerstwo żydowskie przedwojennych komunistów” – scharakteryzował w 1971 roku obecnego redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. „Stefana Staszewskiego znam z tzw. grup opozycyjnych (...) Mętna to postać, ale zawsze skłonna do oskarżeń moralnych i nienawistnych personalnie stwierdzeń”.

Powstanie „Solidarności” odnotował z zadowoleniem, ale bez emocji. Ujawniają się one za to, gdy pisze o nowej funkcji byłego redaktora naczelnego „Polityki”: „Mieczysław Rakowski, nazywany w Warszawie »śmieciem«, już »koncertuje«. Janusz Wilhelmi miał rację – to są faceci, którym daj władzę, a wykonają wszystko. Ich nieuczciwość polega na etykiecie liberałów zaskarbiających sobie uczucia co bardziej zdezorientowanych. »Śmieć« należy do aparatu od czasów stalinowskich”.

Sytuacja w Polsce nie przesłoniła kronikarzowi areny międzynarodowej. Najostrzej potraktował jednak Józefa Lenarta, szefa POP przy ZLP: „Jego głupota jest przysłowiowa nawet w kręgach przychylnych mu partyjnych”.Lektura „Dzienników” nie jest łatwa i przyjemna. Brak w nich logicznego ciągu, zapiski są fragmentaryczne, czasami urywają się wpół zdania... Mimo to tomy stanowią pasjonującą lekturę, przenosząc czytelnika w czasie o trzy dekady, ale jakże daleko.

– Początek III RP. Cafe Balbinka przy Alejach Jerozolimskich, wtedy miejsce dziennikarskiej giełdy, bo w pobliżu ulokowały się redakcje „Rzeczpospolitej”, „Expressu Wieczornego”, „Przeglądu Sportowego”, Radia Solidarność... Ostatnie miesiące przygotowywania gazet w ołowiu. Nierzadko chadzałem na kawę do Balbinki, by poprawić maszynopis. I właśnie w takich okolicznościach spotykałem w kawiarni Mętraka. Siedzieliśmy przy innych stolikach, zagłębiając się w pracy nad swoimi artykułami. Kiedyś ja szybciej skończyłem pracę. Kiedy wychodziłem, skrzyżowały się nasze spojrzenia, po czym on skierował wzrok na butelki stojące za kontuarem i teatralnie wyszeptał: „Za godzinę” – wspomina Masłoń.

Ta dykteryjka doskonale charakteryzuje sumienność Mętraka. Współpracował z wieloma periodykami i nie zdarzyło się, aby kiedykolwiek nie dostarczył artykułu na czas. A ponieważ wiódł mało higieniczny tryb życia, bywało, że po dłuuuuuuuuugim wieczorze nastawiał budzik na czwartą rano, by wywiązać się z zobowiązania.

Holewiński u progu ubiegłej dekady mieszkał w Alejach Ujazdowskich i Krzysztof często do niego wpadał w drodze powrotnej z redakcji do domu na Żoliborzu.

– Połączyła nas miłość do literatury i futbolowa pasja. Naturalnie rozmawialiśmy też o polityce. Zaskoczyło mnie, że po tym jak z hukiem wylano go z „Kultury” za ironiczny wiersz o Januszu Wilhelmim, który zginął w katastrofie lotniczej, nie związał się z opozycją. Jedynie jej kibicował. Nie wynikało to, jak sądzę, ze strachu przed ewentualnymi reperkusjami, lecz z nałogu, który mógł zostać zdyskonowany przez SB. Niewątpliwie był oportunistą. Poza wszystkim nie potrafił chyba wyobrazić sobie egzystencji bez publikowania, nie miał alternatywnego pomysłu na życie – podkreśla Holewiński.

– Już w ogólniaku (ukończył Liceum im. Romualda Tragutta na Muranowie, gdzie także mieszkał za młodu) cechowała go wręcz chorobliwa nieśmiałość – zauważa szkolny kolega Witold Izdebski. – O ile w pisaniu wypracowań nie miał sobie równych, o tyle ustne odpowiedzi nie zawsze kończyły się celującą notą. A występy na szkolnych akademiach nieraz finalizował z pomocą przypadkowych suflerów, chociaż na próbach wypadał doskonale. Świetnie radził sobie za to na boisku piłkarskim, ale to nie dziwota, skoro trenował w Polonii.

I za poniewierany przez władzę ludową klub z ulicy Konwiktorskiej zawsze trzymał kciuki. A za największy zmarnowany talent w dziejach polskiego futbolu uważał Wiesława Korzeniowskiego, rezerwowego gracza Legii, z którym konkurował w czasach juniorskich. „Michał Listkiewicz daleko zajdzie – notował w roku 1984. – W korespondencji z Moskwy dla katowickiego »Sportu« czytamy: »Chyba każde polskie dziecko wie coś o postaci Feliksa Dzierżyńskiego, wybitnego rewolucjonisty, bliskiego współpracownika Lenina. Sądziłem, ze i je wiem o nim niemało. Musiałem jednak przeżyć chwile wstydu«”.

– Trema towarzyszyła Krzysztofowi niczym cień. Brylował w kameralnym gronie zaprzyjaźnionych osób, a kontakt z nieznanym audytorium go onieśmielał. Zdumiewało to wszystkich znających jego oczytanie, erudycję i bezkresne, zdawało się, horyzonty intelektualne – zwraca uwagę przyjaciel z Czarnych Koszul, poeta Jerzy Górzański.

To spostrzeżenie potwierdza kierownik Klubu Księgarza Jan Rodzeń: – Krzysztof przez lata był jurorem Warszawskiej Premiery Literackiej i zazwyczaj podczas kolejnych ceremonii jej wręczania występował w charakterze laudatora. Zawsze odczytywał napisany nienaganną polszczyzną, mądry i przenikliwy, nierzadko ornamentowany żartem rękopis. Nie przypominam sobie, by mówił z pamięci, rzadko zerkał na widownię, rutyna nic w tej materii nie zmieniła.

A propos manuskryptów. Niemal co tydzień przynosił je osobiście do redakcji „Kulis”, weekendowego magazynu „Expressu Wieczornego”, wręczał maszynistkom, które niekiedy miały kłopoty z odczytaniem wyrazów, toteż przepisany tekst ponownie trafiał do autora w celu – że tak powiem – autoryzacji. Wyżej podpisanemu, terminującemu u progu III RP w najpoczytniejszej polskiej popołudniówce zeszłego stulecia, przypadła rola laufra. Dostarczał maszynopis Mętrakowi czekającemu przeważnie w przepastnej czytelni dziennika.

Tak zaczęła się nasza znajomość utrzymana wedle wzorca czeladnik – majster, krzepnąca na wieczorach autorskich i pokazach prasowych filmów. Byłem zaszczycony, kiedy zaproponował mi bruderszaft. Chłonąłem jego sądy, przyswajałem aforyzmy („Pijak, uważasz, to taki, który przeszedł dwa stadia: nie wymiotuje i nie ma kaca”). Zagłębiałem się w publicystykę. Na przykład dotyczącą wieloletniego „półkownika”, filmu pt. „Diabeł”: „Wrzask i furia, hektolitry czerwonej farby. Najkrótszą recenzję można napisać cytatem z wiersza Zbigniewa Herberta »Pan Cogito a pop«: »Krzyk wymyka się formie«”.

X Muza była mu równie bliska jak Euterpe czy Kaliope. W orbicie zainteresowań Krzysztofa znajdowała się głównie fabuła, chociaż z kinematografią jako recenzent zaznajomił się przez egzotyczne filmy dokumentalne realizowane na antypodach kamerą niezapomnianego Zygmunta Samosiuka, z którym wkrótce się zaprzyjaźnił: „Sokole oko zapewnia mu maestrię malarskich ujęć godnych ścian Ermitażu, Prado czy Luwru. Wielu mu zazdrości. Nie tyle jednak daru estetycznego widzenia, co żony”.

Rozmawiałem z Krzysztofem telefonicznie późnym popołudniem 3 sierpnia, umawiając się na pokaz filmu następnego dnia (to była środa) w kinie Capitol... Zawał serca sprawił, że nigdy tam nie dotarł. – Nic się nie da zmienić: statystycznie wypada jedna śmierć na jednego człowieka – mawiał. Jak zwykle miał rację.

Już nie umrzesz młodo” rzekł mu 20 lat przed zgonem Henryk Krzeczkowski. Mylił się. Bo czyż 48 lat to starość?

Wunderkind polskiej krytyki literackiej i filmowej. Jako nastolatek wygrał konkurs „Życia Literackiego” i Ministerstwa Oświaty. Podczas studiów polonistycznych na UW zadebiutował jako krytyk we „Współczesności”. Niebawem został kierownikiem działu krytyki literackiej w „Kulturze” (warszawskiej) i nawiązał współpracę z „Filmem”. Kolejnymi przystankami na jego zawodowym szlaku były redakcje „Ekranu”, „Literatury”, „Twórczości”, „Kulis”, „Radaru” oraz „Piłki Nożnej”. Co pozostało z jego dorobku w 15 lat po przedwczesnej śmierci?

Pozostało 95% artykułu
Literatura
Nie żyje Paul Auster
Literatura
Mróz, Bonda, Chmielarz, Puzyńska, Stachula, Masterton – autorzy kryminałów na Targach VIVELO
Literatura
Dzień Książki. Autobiografia Nawalnego, nowe powieści Twardocha i Krajewskiego
Literatura
Co czytają Polacy, poza kryminałami, że gwałtownie wzrosło czytelnictwo
Literatura
Rekomendacje filmowe: Intymne spotkania z twórcami kina
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił