W korespondencji Giedroycia i Miłosza polityka nieustannie łączy się z literaturą. Ta pierwsza dominuje, „ma się rozumieć” – jak mawiał Redaktor – u Giedroycia, o tej drugiej zdecydowanie więcej pisze Miłosz, zżymający się, gdy Konstanty Regamey po lekturze „Zniewolonego umysłu” nazwie go na łamach „Kultury” „pisarzem politycznym”. Niemniej w 1961 roku i następnym na pierwszym planie w listach Giedroycia i Miłosza znajduje się nie sprawa Znaku choćby, lecz głośne w całym świecie publikacje Abrama Terca. Historia zapomniana, tym bardziej warto ją teraz – przy okazji edycji listów Giedroycia i Miłosza – przypomnieć, zwłaszcza że rzuca ona ciekawe światło na wzajemne relacje respondentów. Po przeczytaniu „Opowieści fantastycznych” Terca Miłosz napisał: „Jest to znacznie wyższa klasa niż »Sąd idzie«, co potwierdzałoby tezę, że jest to autor młody czy wiekiem, czy pisarskim doświadczeniem, i że uczy się rzemiosła. O tyle nie zgadzałbym się z Bergholzem (pseudonim Aleksandra Wata – przyp. K.M.), że ostatnie opowiadanie, »Gołoledź«, wydaje mi się najlepsze, najbardziej »sute« i dotykające jakichś zawrotnych perspektyw filozoficznych. Dopiero na drugim miejscu postawiłbym »Ty i ja«. Pomimo błędów i potknięć Terc góruje nad naszymi pisarzami przez »uchwyt« – już to jest Rosjan specjalność. W porównaniu z nimi taki Brandys (Kazimierz – przyp. K.M.), zawsze pracujący ze ściągaczką czy to partyjną, czy na odmianę francuską, jest zwyczajnym pętakiem. A »Bramy raju« (Jerzego Andrzejewskiego – przyp. K.M.) to jednak jest tylko eskapizm”. Jako wstęp do amerykańskiego wydania Terca posłużył tekst Miłosza „On Socialist Realism: An Introduction” i oto nagle przyszły noblista wpada w panikę: od amerykańskiego sowietologa Martina Malii dowiedział się, że Eugeniusz Jewtuszenko rozpowszechnia pogłoski, jakoby pod pseudonimem Abrama Terca krył się niejaki Alexander Dolberg, zbieg z Rosji pracujący na Oxfordzie. Tymczasem, począwszy od pierwszej publikacji na Zachodzie, utrzymywano – czynił to nie kto inny a Giedroyc – że Terc jest pisarzem żyjącym w ZSRR. „Jeżeli Terc to Dolberg, wygłupiliśmy się okropnie” – hamletyzuje Miłosz w liście do Redaktora. Dalej sugeruje, że gdyby pogłoski się potwierdziły, należy przyznać się do błędu i zrewidować własną politykę: „»Kultura« powinna by odżegnać się raz na zawsze od tykania wewnętrznych spraw rosyjskich”. Gdera też Miłosz, że generalnie Giedroyc zbytnie nadzieje łączy z przemianami w Rosji.
Odpowiedź Redaktora była genialna i to od samego początku listu z 16 kwietnia 1962 roku, w którym stwierdza, że o Dolbergu i Jewtuszence słyszał już od bardzo dawna, znane mu są też inne, podobnie „autorytatywne” wersje „sprawy Terca”. „Chce Pan ż e l a z n y c h dowodów – pisze Giedroyc. – Żelaznym dowodem może być podanie prawdziwego nazwiska autora. Tego nie mam zamiaru zrobić. Mogę jedynie Panu powiedzieć, że wiem, kto jest autorem, jest p a r ę osób, które znają autora i to nie przelotnie, a dobrze, wiem, kto i jak te rękopisy przywiózł. Jeśli sprawa dotąd nie wyciekła, to dlatego, że w Zw[iązku] Sowieckim jest inaczej niż w Polsce i tam się więcej ryzykuje niż niedostaniem paszportu na wyjazd za granicę i że tych parę osób (które znam bardzo dobrze i do których mam całkowite zaufanie) nie uległo dotąd pokusie puszczenia farby, niezależnie od aluzji czy podejrzeń. Moje »zbyt duże nadzieje«, jak Pan pisze, co do przemian w Rosji (mówiąc ściśle, co do przemian, które następują w młodej inteligencji rosyjskiej) bazowałem nie tylko na tych paru rękopisach, które stamtąd dostałem, ale na analizie zarówno prasy sowieckiej, jak i na informacjach (ma się rozumieć od Polaków, a nie Amerykanów, którzy nie chcą nic zrozumieć)”.
Za cztery lata Abram Terc, który już w 1959 roku wydał w „Kulturze” swój „Sąd idzie. Co to jest realizm socjalistyczny”, skazany zostanie w Sowietach na siedem lat łagrów. Taki wyrok otrzymał wraz z Julijem Danielem za przesyłanie manuskryptów i publikowanie za granicą. Nazywał się Andrij Siniawskij.
W 1960 roku Miłosz opublikował w 1/2 numerze „Kultury” szkic o Tadeuszu Krońskim „Tygrys”. Ten marksistowski filozof, mentor i przyjaciel Miłosza zapisał się w ludzkiej pamięci fatalnie. I oto Giedroyc w swój list do Miłosza z 7 kwietnia 1960 roku pracowicie wpisuje obszerny fragment innego listu, jaki po publikacji „Tygrysa” otrzymał od „młodego polonisty z kraju”. „Ma się rozumieć” nie drukuje go w Kulturze” w rubryce „Listy do Redakcji”, chociaż w korespondencji z Miłoszem pisze: „Autor jest ze środowiska młodych polonistów, socjologów, filozofów [...], a w każdym razie radykalnej lewicy. Dlatego jestem skłonny trakt[ować] [go] ze specjalną uwagą. Tu jest różnica pokoleń: to, co dla pokolenia Wata [jest] »ostre jak brzytwa«, to pokolenie jest bardziej prostolinijne i bard[zo] [...]ne dialektyką (kopia listu Giedroycia była z defektami – przyp. K.M.)”. A oto ów fragment dotyczący „Tygrysa”: „Z najgłębszą odrazą przeczytałem w styczniowej »Kulturze« Miłoszowego »Tygrysa«. To właśnie Kroński wygryzł Tatarkiewicza, a teraz ktoś (nie on jeden), zafascynowany mefistofeliczną inteligencją tamtego, próbuje udowodnić, że to nie był cynizm, lecz tylko ocalanie jakiś tam »wartości«, żeby ocalały mimo wszystko. Ostatecznie – jak się okazuje – prawdziwymi reprezentantami prawdziwej polskiej »Kultury« są siedemdziesięciolatkowie (zarówno tu, jak i na emigracji), a wskutek ideologicznych, choćby inteligentnych, sztuczek takich panów jak Kroński mało kto przez wiele lat przybył z młodych, że strach pomyśleć, co będzie, gdy przedwojennych mistrzów zabraknie. Większą za to satysfakcję sprawiła mi lektura Terca i Anonima: jeśli rzeczywiście część młodszego pokolenia zaczyna tam myśleć z pewną przekorą, to już nieźle. Patrzę o kilka wierszy w górę i myślę, że powinienem Pana przeprosić za zbyt osobisty wybuch przeciw Miłoszowi. Nie wiem, czy Pan go należycie zrozumie, bo nie był Pan przed dziesięciu laty w Warszawie na studiach. Sam należałem do tych, co wtedy propagowali »Traktat moralny« tego poety (do dziś go umiem nieomal na pamięć). Szukaliśmy każdej intelektualnej »pożywki« przeciw »dogmatyzmowi«, ale nie każdy (to był przywilej starszych) mógł uczestniczyć w prywatnych sympozjonach domowych takiego czy innego luminarza inteligencji, każdy za to m u s i a ł słuchać ich wykładów z katedr, uczyć się rozmaitych bzdur i ze śmiertelną powagą recytować je na egzaminach. Niech Pan pomyśli, jak wielu dało się udurnić, a i na nas, niby opornych, coś niecoś z tego podziałać musiało, dopiero potem przychodziło mozolne otrząsanie się z tego. W rezultacie nasze roczniki należą do kompletnie niedouczonych (...)”.
Korespondencja Jerzego Giedroycia z Czesławem Miłoszem trwała przez 48 lat. List pierwszy napisał Miłosz, opuszczając dom w Maisons-Laffitte w marcu 1952 roku, gdzie mieszkał ponad rok po „wybraniu wolności”. List ostatni wysłał Giedroyc 22 czerwca 2000 roku. Prosi w nim Miłosza o kolejny tekst do „Kultury”. Trzy miesiące później Redaktor umiera.
W sumie na ten korespondencyjny dialog składa się około 1000 listów. W tomie pierwszym, który się właśnie ukazał, opublikowane zostały 353. Cała edycja będzie trzytomowa i, co warto podkreślić, obejmie wszystkie listy, bez jakiejkolwiek cenzury i usuwania najmniejszych choćby fragmentów. To bardzo istotne, zważywszy perypetie związane z drukiem korespondencji Giedroycia z Wańkowiczem czy – co chyba jeszcze ważniejsze – okastrowanie korespondencji Czesława Miłosza z Zygmuntem Hertzem.