Demon i owoce w czekoladzie

Rozmowa z Wenantym Bamburowiczem

Publikacja: 01.08.2008 14:24

Demon i owoce w czekoladzie

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Dlaczego zdecydował się pan na publikowanie swej prozy pod pseudonimem?

Wenanty Bamburowicz: – Zawsze odpowiadam tak samo: bo nie zabraniają tego ani konstytucja Polski, ani Australii.Ja chcę mieć alter ego. Może mam to w genach? Pół wczesnego dzieciństwa spędziłem pod stołem, opędzając się od zaglądaczy pod serwetę. Jestem introwertykiem, ale to wszystkiego nie tłumaczy. Nie wiem dlaczego, ale cieszy mnie, że wielu znajomych nie myśli o mnie jako o autorze książek. Pod pseudonimem pisał Karol Wojtyła. Bolesław Prus i Mark Twain to pseudonimy literackie. Ludzie mają różne powody, żeby używać lub nie używać pseudonimów. Wolno to, i to. Z punktu widzenia literatury to obojętne. Liczy się produkt.

W realiach Australii toczą się polskie losy. Dlaczego postanowił je pan zapisać?

Polskie losy toczą się wszędzie tam, gdzie są Polacy. Miejsce nie ma znaczenia, ale jednocześnie ma – w pewnych aspektach. Tutaj Polacy są tylko jedną z grup narodowościowych. Mamy tu społeczeństwo polskie w miniaturze. Pozwala to zobaczyć wyraźniej istotę naszej tożsamości na tle innych. W Polsce mało zastanawialiśmy się nad naszą polskością, po prostu byliśmy jacy jesteśmy, a przecież to fascynujący i ciągle niezgłębiony temat, któremu postanowiłem poświęcić ostatnią wydaną książkę „Misja Polaka między obrotami Ziemi” i skatalogować w niej nasze cechy, problemy i skojarzenia.

Ale nie piszę wyłącznie o Polakach. W hierarchii los ludzki stoi wyżej. Bohater opowiadania „Pogranicze” nie musi być Polakiem, w tym krajobrazie może być Litwinem lub Niemcem, jeśli ktoś zechce sobie to tak zinterpretować. Odwracając problem: w Australii mieszkają tacy sami Polacy jak w innych sceneriach. Przecież ćwierć naszej populacji mieszka poza Polską.

W wielu pana opowiadaniach przewijają się obrazy PRL. Dlaczego pisze pan o tamtej epoce?

PRL jest wyzwaniem dla pisarza. Jest trudna do przekazania, zwłaszcza młodym i obcym. Problemem dla pisarza jest, w jaki sposób dotrzeć do istoty rzeczy. I to jeszcze tak, żeby nie zanudzić czytelnika. Krótkie formy świetnie się do tego nadają. Każda dobrze oddana historyczność tła jest też skuteczną zaporą przeciw postmodernistycznemu wypaczaniu realnego świata, czyli przeciw literackiemu kłamstwu. Nawet science fiction może być oparta na prawdzie lub fałszu, a cóż dopiero pisanie o PRL. A PRL to dla Polaków po prostu jedna z epok historycznych, z tą różnicą, że dotyka współczesności. Przez losy rodziców wpływa do dzisiaj na ludzi urodzonych później. PRL jest też wyzwaniem dla czytelnika, bo nie da się wykreślić, a była tłem naprawdę ważnych problemów, takich jak śmierć, wolność, odwaga. Identycznie jak na przykład czasy jagiellońskie w „Krzyżakach” Sienkiewicza.

Kim są pańscy bohaterowie? Co to za ludzie?

Na pewno nie są wymyśleni, nie stworzeni z nicości, bez kontekstu. Wybrałem dla siebie literaturę mimetyczną, czyli przystającą do realnego świata, ale nie jest to dziennikarstwo czy autobiografia. Dla osiągnięcia zamierzonego efektu warto czasem posklejać jakąś postać z dwóch, trzech osób. Malarze też używają modeli. Staram się wciągnąć czytelnika w swój świat tak podobny do realnego, żeby nawet moja żona nie mogła rozplątać wszystkich nitek. Jestem poza tym obdarzony specyficzną pamięcią gestów, zdań, tonu głosu. Nie ma w tym mojej zasługi, ale pomaga mi fakt, że tak, a nie inaczej ułożyło się moje życie. Znam z autopsji polskie środowiska małomiasteczkowe i wielkomiejskie, wiejskie, emigracyjne, ludzi zza Bugu, sportowe, szpitalne, marginesu, obieżyświatów i pewnie jeszcze kilka.

Spróbował pan, jak w opowiadaniu „Lin”, oddać też polską rzeczywistość po tzw. transformacji, czyli po 1989 roku. Jak z perspektywy australijskiej widzi pan, jako pisarz, jakość zmiany, która wtedy nastąpiła?

Zmiana jest kolosalna i na korzyść. Trudno przecenić odzyskanie wolności i wyzwolenie ludzkiej inicjatywy. Czy przed 1989 rokiem śniło się katowiczanom, że będą sobie mogli niedługo kupić ananasy na dworcu? Jednocześnie, jeśli uda się przyłożyć lupę, to z Australii widać rzeczone Katowice wyraźniej niż z Gliwic. Wycinkowo, zgoda, ale jest to przefiltrowana i skontrastowana z innymi rzeczywistość. Widać na przykład, jak trudno doceniać i zachowywać katowiczanom zdrową polską, śląską tradycję. Ale chociaż mają już taki wybór piwa, że nie muszą pić tylko wódki. Ba, jak się zawezmą, to mogą pojechać do Australii i opowiedzieć tam rodakom o zagrożonym przez dziki kapitalizm sacrum tego miejsca. Czy uda im się to uratować? Teraz mają szansę, od nich samych bardzo dużo zależy.

Problem rozliczeń za PRL to temat opowiadania „Rzeka żółtego przebaczenia”. Skąd zainteresowanie tą właśnie sprawą?

Kiedyś w ramach samodokształcania i zastanawiania się, jak nie pisać, przeczytałem u niemieckiego filozofa Gadamera o tym, co daje wolność pisarzowi. Otóż jest to dążenie do objęcia całokształtu rzeczywistości. Nie ma „całokształtu polskiej rzeczywistości” bez rozliczeń za PRL. Nie da się od tego uciec, nawet w Australii. Słyszałem już kilka razy o podobnych jak w moim opowiadaniu przypadkach, a raz sam byłem ich świadkiem. Pojawiają się wówczas pytania: co z tym począć? Jak się zachować, gdy spotka się człowieka gnidę? Są to pytania fundamentalne, które każą się cofnąć aż do Dekalogu. Mój dziadek ze strony matki Czesław Pruski, prawnik i esperantysta, został zamordowany przez Niemców na Zamku Lubelskim jako podczłowiek. Takiej kategorii w Dekalogu nie ma. Praworządność, występowanie o ekstradycję zbrodniarzy stalinowskich nie odbiera im człowieczeństwa. Krok do tyłu to samosąd, krok do przodu to próba wybaczenia. Nie trzeba się od razu z człowiekiem gnidą obcałowywać.

W kilku opowiadaniach, na przykład w tytułowym z ostatniej książki „Misja Polaka między obrotami Ziemi”, widać wyraźne inspiracje religijne. Czy odczytywanie pańskiej prozy według tego klucza uważa pan za trafione?

Nie jestem ateistą, ale piszę dla wszystkich miłośników krótkich form. Moje dociekania, w jaki sposób pisać krótkie formy, dadzą się zredukować do Dekalogu, tego najlepszego i najzwięźlejszego dokumentu wszystkich czasów. Nie wyobrażam sobie, żeby niewierzący czytelnik miał coś przeciw przykazaniom „Nie zabijaj” czy „Nie kradnij”. Zamiast pojęciem „Bóg”, może posługiwać się pojęciem „natura” czy „humanizm”. Musi łączyć nas jedno: dążenie do prawdy, piękna i harmonii, czyli preferencja dla sacrum, a nie dla profanum, choć dla ułomnej ludzkiej natury to drugie jest dużo atrakcyjniejsze niż pierwsze. Najlepszy moim zdaniem polski nowelista Norwid umiał tę trudność pokonać i odwrócić proporcje, np. w opowiadaniu „Bransoletka”. Z kolei Jarosław Iwaszkiewicz w „Tataraku” pomógł mi odkryć najsłabsze ogniwo nowelistyki dążącej do mimetycznej prawdy. Jest nim narracja z perspektywy wszystkowiedzącej istoty. To jest ta sprzeczność, której postanowiłem się wystrzegać, choć tradycja literacka na nią pozwala. Z mojego subiektywnego punktu widzenia uprawianie nowelistyki jako pozytywnej literatury bez wszystkowiedzącego i wszechobecnego narratora wiąże się z moim katolicyzmem, ale dyskomfort Iwaszkiewicza wynikał pewnie z czego innego. Nazwałbym to potrzebą dążenia do prawdy w samej technice narracyjnej.

W opowiadaniu „Modlitwa krajobrazów” widać z kolei inspirację pięknem i niezwykłością przyrody. Na ile krajobraz Australii zmienił pana widzenie świata?

Lepiej widzieć i zapamiętać więcej niż mniej, ale nie ma danej z góry gwarancji, że uda się to przerobić na pożywną dla innych literaturę. Australia jest państwem kontynentem i rzeczywiście zmieniła moje widzenie świata, bo pomogła mi sprecyzować, że całość buduje się zawsze z fragmentów. Czasem mały wycinek, lokalny fragment, dopuszcza nas ni stąd, ni zowąd do jakiejś tajemnicy. Odczuwam wielką sympatię dla polskich i niepolskich nowelistów, którzy eksploatują lokalność. Na przykład opowiadanie Stanisława Czycza „Nad rzeką, której nie ma” uważam za arcydzieło. Bardzo podobają mi się niektóre opowiadania Stachury czy „Malka” Słowaka Františka Švantnera. Kto wie, gdyby nie piękne miejsca w Australii, może bym widział te opowiadania inaczej.

Proszę powiedzieć kilka słów o tym, jak się pisze opowiadania w Australii… Czy to przyjemność? A może czuje pan potrzebę wyrzucenia czegoś z siebie, rozliczenia, więc jest to proces bolesny?

Od bardzo dawna fascynują mnie krótkie formy. W głowie pojawia się pomysł i zaczyna się obsesyjne myślenie – tygodniami, miesiącami czasem – jaką formę dla tego pomysłu wymyślić. Ciśnienie pod czaszką domaga się w końcu przeniesienia tego na papier. Jest to raczej nieprzyjemne. Niemal tortura psychiczna – to czekanie na wolną sobotę i niedzielę, żeby to napisać. Jestem skrupulatny i rzetelny, a więc samego pisania też raczej nie lubię. Co innego przygotowania: wyłączenie telefonu, nastawienie płyty Bacha czy mojego ulubionego długiego polskiego utworu „Requiem” Romana Maciejewskiego. Uwielbiam jak żona przynosi herbatę lub kawę, orzechy i suszone owoce, najlepiej w czekoladzie. Potem męczymy się trochę i jeśli domowa kontrola jakości zatwierdzi, to opowiadanie jest skończone. To jest ta nagroda, najprzyjemniejszy moment. Potem już tylko kilka lub kilkanaście lat czekania i gdzieś mi to wydrukują. Lub nie. Od jakiegoś czasu życie się poprawiło. Melberneński „Tygodnik Polski” drukuje mnie bardzo często. Jest to więc proces gorzko-słodki, jak życie. Skąd bierze się potrzeba pisania opowiadań – nie wiem. Uważam to za swoje hobby. Potencjalnie pożyteczne, bo nie lubię oddawania bez oporu krótkich form postmodernistom. Mam też swojego demona, ma na imię Po Co To wszystko?

Czy powie pan, jaka będzie następna książka Wenantego Bamburowicza?

Książka już jest napisana. Zbiór opowiadań nosi tytuł „Masy powietrza: opowiadania o przełomie XX i XXI w.”. Jest ogólnie o tym, jak wpłynął na nas ten niezwykły, niepowtarzalny XX wiek. W opowiadaniach wplecione są lub omówione losy i przygody znanych i nieznanych ludzi, którzy zmarli prawie na granicy wieków, a pamiętamy, jak wszyscy czekaliśmy na ten fascynujący, ulotny moment. Są tam m.in. Herling–Grudziński i Karski, a z obcych – kochanka Goebbelsa, czeska aktorka Baarova, caryca Bułgarii.Powoli, niespiesznie szukam w Polsce wydawcy. Na razie bez skutku, bo wydawnictwa wolą utarte szlaki – od kilkuset lat i we wszystkich krajach.

(pseudonim literacki) ur. w 1951 roku w Łodzi. Mieszkał w małych miasteczkach województw łódzkiego i wrocławskiego, Wrocławiu, Warszawie, Sztokholmie, a od 1984 roku w Melbourne (Australia). Ukończył AWF i dziennikarstwo w Polsce, a bibliotekarstwo z information management w Australii. Pracował jako dziennikarz, robotnik, rehabilitant w szpitalach, a od lat 90. jest bibliotekarzem akademickim w Melbourne.

Fascynują go krótkie formy literackie. Opowiadania i eseje o literaturze publikował w Polsce i prasie polonijnej. Wydał zbiory opowiadań „Słowianin, wieczny tułacz” (Kraków 1998) oraz „Misja Polaka między obrotami Ziemi” (Kraków 2007). O jego twórczości pisał Maciej Urbanowski w książce „Oczyszczenie. Szkice o literaturze polskiej XX w.”

Rz: Dlaczego zdecydował się pan na publikowanie swej prozy pod pseudonimem?

Wenanty Bamburowicz: – Zawsze odpowiadam tak samo: bo nie zabraniają tego ani konstytucja Polski, ani Australii.Ja chcę mieć alter ego. Może mam to w genach? Pół wczesnego dzieciństwa spędziłem pod stołem, opędzając się od zaglądaczy pod serwetę. Jestem introwertykiem, ale to wszystkiego nie tłumaczy. Nie wiem dlaczego, ale cieszy mnie, że wielu znajomych nie myśli o mnie jako o autorze książek. Pod pseudonimem pisał Karol Wojtyła. Bolesław Prus i Mark Twain to pseudonimy literackie. Ludzie mają różne powody, żeby używać lub nie używać pseudonimów. Wolno to, i to. Z punktu widzenia literatury to obojętne. Liczy się produkt.

Pozostało 93% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski