Już wydawało się, że rosyjskim kryminałem zawładnął – przynajmniej na naszym rynku – damsko-męski duet Marininej i Akunina, gdy w szranki stanęła kolejna autorka, Tatiana Polakowa. Bohaterką jej powieści „Wielki seks w małym mieście” jest Olga Riazancewa, ni pies ni wydra, można by powiedzieć – kiedyś milicjantka, nadal z dobrymi kontaktami wśród dawnych kolegów, potem współpracownica wpływowego biznesmena o politycznych aspiracjach. Pani jest atrakcyjna, elegancka, majętna – typowa przedstawicielka „nowych Ruskich”. Jej zachowanie pokazuje jednak, iż ceni sobie honor, lojalność, przyjaźń, a to atrybuty stare i niemodne. Na szczęście autorka nie pozwala czytelnikowi zapomnieć, że mamy do czynienia ze współczesną Rosją – szlachetne cechy Olgi przydają się, gdy rozmawia z gangsterami kierującymi się mafijnym kodem postępowania, dla małych rzezimieszków nie znaczą one nic.
Polakowa prezentuje czytelnikowi świat równie okrutny i bezwzględny jak czyni to Marinina, Olga Riazancewa różni się jednak diametralnie od Anastazji Kamieńskiej. Pani major lubi siedzieć w domu, pije najchętniej ziołową herbatę i rozwiązań szuka łącząc razem najmniej prawdopodobne skojarzenia. Riazancewa nie stroni od dedukcji, zanim jednak zabierze się do główkowania, zbiera informacje – włazi tam, gdzie jej nie proszą, nadstawia karku, ryzykuje.
Komisarz Jack Frost z prowincjonalnego komisariatu w Denton, bohater powieści R.D. Wingfielda „Frost i zastraszone miasto”, również budzi sympatię, choć do seksownej Olgi na cal nie przystaje. Powszechnie znany jako flejtuch i łajza – jego biuro przypomina dawno niesprzątany skład makulatury . Frost miota się pośród tego bałaganu w coraz większej panice – nie dość, że przełożeni wchodzą mu na głowę, by czym prędzej odesłał żądane opracowania, to jeszcze w spokojnym miasteczku zaczął grasować gwałciciel i morderca. Natomiast fakt, że Frost jest osobnikiem niesubordynowanym, jedynie utrudnia mu pracę. Jednak w tym szaleństwie jest metoda, pozornie chaotyczna bieganina Frosta ma swój wewnętrzny porządek, splątane wątki kilku spraw w pewnym momencie zaczynają się łączyć i wszystkie elementy układanki wskakują na swoje miejsce.
Frost jest bardzo uważnym słuchaczem i obserwatorem. To klasyczny angielski „bobby”, rewirowy, który wszystkich zna i rozumie, potrafi czasem przymknąć oko na drobne sprawki, ale nie pozwala nikomu zapomnieć, że jednak mają do czynienia z policjantem. Dlatego też sposób, w jaki prowadzi dochodzenia, jest może niekonwencjonalny – wzbudza więc żywiołową niechęć zwierzchników – ale skuteczny. „Powiedz, że przyznajesz się do winy z własnej woli, bo dręczyły cię wyrzuty sumienia”, mówi w omawianym tomie do jednego z podejrzanych. Dziwak jakiś – wierzy w sumienie. Ale dlatego warto go poznać.
Żałuję natomiast – przyznaję to otwarcie – spotkania z Simonem Brennerem, prywatnym detektywem z tomu „Wskrzeszenie umarłych” austriackiego pisarza Wolfa Haasa. Recenzenci podkreślają oryginalny, potoczno-artystyczny język, dziwne zachowanie bohatera, przemyślaną intrygę. Intrygę nazwałbym raczej zagmatwaną, bohatera – pierdołą przypominającym detektywa Monka, styl zaś jest rzeczywiście oryginalny, choć denerwujący. Dochodzenie prowadzone przez Brennera jest pokazane nietypowo, narrację prowadzi zaangażowany i wszystkowiedzący obserwator, opowiada o śledztwie tak, jakby spotkał nas na ulicy i złapał za guzik, plotąc androny i skacząc z tematu na temat. Zapewne można takiego typa lubić Przedzieranie się przez banały nie budzi jednak mojego entuzjazmu, nawet swoisty humor autora szybko przestaje śmieszyć.