Prawie 20 lat spędził Aleksander Sołżenicyn 8 kilometrów od Cavendish w amerykańskim stanie Vermont, gdzie odgrodził się od świata murem, także w sensie dosłownym (choć życzliwi pisarzowi twierdzili, że to był zwykły płot). Władimir Maksimow narzekał jednak: "Proszę spróbować dopukać się do chrześcijanina w Vermont. Nie przepuszczą dalej niż do domofonu na bramie jego posiadłości. I tak jest ze wszystkim".
Wyjątkowo karykaturalnie sportretował Sołżenicyna Władimir Wojnowicz w powieści "Moskwa 2042". Autor "Archipelagu Gułag" występuje w niej jako pisarz Sim Simycz Karnawałow, który w przyszłej, wolnej już od komunizmu Rosji wprowadza rządy jeszcze gorsze, głupsze i bardziej okrutne niż w Związku Radzieckim, sam mianując się carem i jedynowładcą Wszechrosji.
Wojnowicz kpił z Sołżenicyna. Nie on jeden, ale więcej było takich, którzy z nim walczyli, i to całkiem poważnie. Nie chodzi tylko o komunistów. Znany dysydent Andriej Siniawski nie krył swojej wrogości wobec autora "Archipelagu Gułag". Powodem konfliktu był zamieszczony w emigracyjnym "Kontynencie" artykuł, w którym Abram Terc (pseudonim Siniawskiego) porównał Rosję do suki. "Trzeba było zareagować – tłumaczył się Sołżenicyn. – Nawet błatni, pod względem psychiki bliscy czworonogom, żywią kult matki. Terc – nie".
Ale na obczyźnie, ekspulsowany z kraju w 1974 r., Sołżenicyn szybko podpadł znacznie potężniejszym ludziom niż emigracyjni pisarze, było nie było – koledzy po piórze. Naraził się wolnej prasie, zarzucając Zachodowi rozpasanie konsumpcyjne, ogłupianie społeczeństw popkulturą, zanik ideowości. Krytykował parlamentaryzm, liberalizm, pluralistyczną "wolność intelektualną". Nie rozumiano go, a on jeszcze w ZSRR, przed pozbawieniem go obywatelstwa radzieckiego, w pracy "Pokajanie się i samoograniczanie" pisał: "Po zachodnim ideale nieograniczonej wolności, po marksistowskim rozumieniu wolności jako świadomie nieuniknione-go kłamstwa – oto zaprawdę chrześcijańskie określenie wolności: wolność – to samouszczuplenie, samoograniczenie dla dobra innych".
Cywilizacji zachodniej nie zaakceptował nigdy. W 1980 r. zagrzmiał ze swojego odosobnienia: "Walczyłem o prawo do tego, by cały świat mógł się dowiedzieć o archipelagu Gułag, o sprzeciwie narodu, o milionach ofiar, o głodzie 1933 r. i zdradzie 1945. Ale my przeżyliśmy ciężkie lata, więc odczuwamy jako obelgę, gdy prasa informuje nas, że byłemu premierowi brytyjskiemu operowano jądro, lub opowiada, jaką kołdrę ma Jacqueline Kennedy i co najchętniej pije jakaś piosenkarka".