Aleksander Sołżenicyn: mit proroka

To nie tylko odejście wielkiego autora. To także pożegnanie z rosyjskim wizerunkiem pisarza - przewodnika narodu, od dłuższego czasu już podważanym

Aktualizacja: 05.08.2008 02:39 Publikacja: 04.08.2008 20:50

Przemówienie w Dumie, 28 października 1994 r.

Przemówienie w Dumie, 28 października 1994 r.

Foto: AP

Prawie 20 lat spędził Aleksander Sołżenicyn 8 kilometrów od Cavendish w amerykańskim stanie Vermont, gdzie odgrodził się od świata murem, także w sensie dosłownym (choć życzliwi pisarzowi twierdzili, że to był zwykły płot). Władimir Maksimow narzekał jednak: "Proszę spróbować dopukać się do chrześcijanina w Vermont. Nie przepuszczą dalej niż do domofonu na bramie jego posiadłości. I tak jest ze wszystkim".

Wyjątkowo karykaturalnie sportretował Sołżenicyna Władimir Wojnowicz w powieści "Moskwa 2042". Autor "Archipelagu Gułag" występuje w niej jako pisarz Sim Simycz Karnawałow, który w przyszłej, wolnej już od komunizmu Rosji wprowadza rządy jeszcze gorsze, głupsze i bardziej okrutne niż w Związku Radzieckim, sam mianując się carem i jedynowładcą Wszechrosji.

Wojnowicz kpił z Sołżenicyna. Nie on jeden, ale więcej było takich, którzy z nim walczyli, i to całkiem poważnie. Nie chodzi tylko o komunistów. Znany dysydent Andriej Siniawski nie krył swojej wrogości wobec autora "Archipelagu Gułag". Powodem konfliktu był zamieszczony w emigracyjnym "Kontynencie" artykuł, w którym Abram Terc (pseudonim Siniawskiego) porównał Rosję do suki. "Trzeba było zareagować – tłumaczył się Sołżenicyn. – Nawet błatni, pod względem psychiki bliscy czworonogom, żywią kult matki. Terc – nie".

Ale na obczyźnie, ekspulsowany z kraju w 1974 r., Sołżenicyn szybko podpadł znacznie potężniejszym ludziom niż emigracyjni pisarze, było nie było – koledzy po piórze. Naraził się wolnej prasie, zarzucając Zachodowi rozpasanie konsumpcyjne, ogłupianie społeczeństw popkulturą, zanik ideowości. Krytykował parlamentaryzm, liberalizm, pluralistyczną "wolność intelektualną". Nie rozumiano go, a on jeszcze w ZSRR, przed pozbawieniem go obywatelstwa radzieckiego, w pracy "Pokajanie się i samoograniczanie" pisał: "Po zachodnim ideale nieograniczonej wolności, po marksistowskim rozumieniu wolności jako świadomie nieuniknione-go kłamstwa – oto zaprawdę chrześcijańskie określenie wolności: wolność – to samouszczuplenie, samoograniczenie dla dobra innych".

Cywilizacji zachodniej nie zaakceptował nigdy. W 1980 r. zagrzmiał ze swojego odosobnienia: "Walczyłem o prawo do tego, by cały świat mógł się dowiedzieć o archipelagu Gułag, o sprzeciwie narodu, o milionach ofiar, o głodzie 1933 r. i zdradzie 1945. Ale my przeżyliśmy ciężkie lata, więc odczuwamy jako obelgę, gdy prasa informuje nas, że byłemu premierowi brytyjskiemu operowano jądro, lub opowiada, jaką kołdrę ma Jacqueline Kennedy i co najchętniej pije jakaś piosenkarka".

Do Rosji powrócił pisarz 27 maja 1994 r. Wywołało to ogromne emocje, budziło wielkie nadzieje, ale i nie mniejsze przerażenie, zwłaszcza w elitach rządzących. Ten nastrój dobrze obrazuje anegdota przywołana przez Tadeusza Klimowicza w "Przewodniku po współczesnej literaturze rosyjskiej i jej okolicach (1917 – 1996)": "Pod koniec maja 1994 r. pewien poeta i satyryk zaproponował kolejno kilku petersburskim pismom pomysł na rysunkowy komentarz do tego zdarzenia i wszędzie spotkał się z odmową. A miało być tak jak u Gogola: horodniczy Jelcyn zwraca się do stojących obok: – Zaprosiłem panów w celu zakomunikowania im arcyniemiłej nowiny: jedzie do nas Sołżenicyn! (parafraza fragmentu z "Rewizora" w tłumaczeniu Juliana Tuwima)".

Dwumiesięczną podróż Sołżenicyna z Władywostoku do Moskwy rejestrowała telewizja BBC. A na łamach "Litieraturnej Gaziety" Nikołaj Bieły roztkliwiał się: "...odwiedził pograniczników w starej wiosce rosyjskiej, co stoi na brzegu majestatycznego Amuru. Tuż przy wiosce jest piękne, ciche ramię rzeki. Poprosiwszy dziennikarzy, milicję i liczne osoby towarzyszące o pozostawienie go samego, Aleksander Isajewicz długo stał w zadumie nad czymś swoim".

Ale Rosja przechodząca właśnie przyspieszony kurs kapitalizmu, Rosja podrygująca w rytm muzyki Michaela Jacksona, zajadająca hamburgery i popijająca je colą nie mogła przypaść do gustu pisarzowi, który od dawna już kreował się na proroka. Prorok nie spodobał się też potencjalnym wiernym. Kiedy w autorskim programie telewizyjnym zaczął dawać upust swemu niemałemu temperamentowi politycznemu, program zdjęto z anteny, a zastąpił go talkshow z... Ciccioliną. Młody krytyk moskiewski Grigorij Anielin pisał bez zahamowań: "Wszyscy znają jego nazwisko, ale nikt nie czyta jego książek. Nasz Wolter z Vermontu jest duchowym pomnikiem, wieszakiem przy wejściu. Niech już na zawsze zostanie w nafta-linie...".

Gdy zapytałem Władimira Bukowskiego, sławnego dysydenta, autora "I powraca wiatr", jak ocenia działalność Sołżenicyna po jego powrocie do Rosji, odpowiedział: – Niewiele zrobił. Właściwie zniknął z życia publicznego, stając się bardziej postacią niż działaczem. Film o jego wielkiej podróży powinniście koniecznie pokazać w waszej telewizji, bo mówi on więcej o Rosji niż całe tomy książek. Tam są sceny żywcem wyjęte z Kafki. Wszędzie witano go chlebem i solą, z orkiestrami, po lewej stali partyjni sekretarze, po prawej – popi. Raptem ten pociąg z Sołżenicynem zatrzymała mafia i zażądała myta. Zobaczyć Sołżenicyna w rozterce: wezwać KGB na pomoc czy nie – to jest dopiero coś! A już serio: sprawdziła się, niestety, moja przepowiednia – znalazł się Sołżenicyn w złym miejscu w złym czasie.

Włodzimierz Wojnowicz, autor powieści o charakterze pamfletu "Moskwa 2042", a także książki o Sołżenicynie "Portret na tle mitu", do entuzjastów Sołżenicyna, co oczywiste, nigdy nie należał. Podkreślał jednak ("Plus Minus" z 13 maja 2006 r.), że "kiedy Sołżenicyn był w trudnym położeniu‚ gdy prześladowano go w ZSRR‚ wielokrotnie występowałem w jego obronie. Później wiele rzeczy‚ które robił‚ wydawało mi się śmiesznych i nie znalazłem powodów‚ by o nim – gdy nic mu już nie groziło – nie pisać z ironią czy satyrycznie. A teraz myślę o nim po prostu źle. Na emigracji nie napisał już niczego wartościowego; jego "Czerwone koło" jest nie do czytania‚ niemożliwie nudne. Sęk w tym‚ że wszyscy piali z uniesienia‚ krytycy prześcigali się w zachwytach‚ a już nie do wytrzymania stała się aura wokół osoby pisarza‚ atmosfera go otaczająca. Przekłułem ten balon...".

Z kolei Wiktor Jerofiejew uważa, że Sołżenicyn był bardziej pomnikiem niż pisarzem, bo – jak mówił ("Plus Minus" z 27 października 2007 r.) – "nawet najlepszy "Dzień z życia Iwana Denisowicza" trudno czytać, co dopiero mówić o całej reszcie. Nie rozumiem też milczenia Sołżenicyna. Mam dobre kontakty z jego żoną, wiem, że oglądał mój program telewizyjny, że interesuje się życiem literackim. Ale tyle się wydarzyło w Rosji w ostatnich latach, a on milczał. By w końcu wysokie odznaczenie państwowe, którego przyjęcia wcześniej konsekwentnie odmawiał, wziąć od Putina. Tego nie rozumiem i nawet nie chcę rozumieć".

Władimir Putin po śmierci autora "Archipelagu Gułag" napisał w telegramie kondolencyjnym, że to "wielka strata dla całej Rosji". W czerwcu 2007 r., jeszcze jako prezydent, pojechał do domu pisarza, do Troice-Łykowo pod Moskwą. Osobiście wręczył mu wtedy nagrodę państwową za jego działalność humanitarną. Ale w tym domu Putin był już wcześniej, w 2000 roku, wkrótce po swojej elekcji. "Udzieliłem mu kilku rad, ale nie widzę, żeby którejś usłuchał – powiedział wówczas Sołżenicyn gazecie "Moskowskije Nowosti". Natomiast od Jelcyna nie chciał przyjąć pisarz orderu św. Andrzeja Apostoła.

O Putinie Sołżenicyn mówił w jednym z ostatnich wywiadów dla niemieckiego "Spiegla" (23 lipca 2007 r.): "Tak, Władimir Putin był oficerem tajnych służb, nie był jednak śledczym w KGB ani szefem Gułagu. Służb wywiadowczych, odpowiedzialnych za działalność za granicą, nie niszczy się w żadnym kraju, a w niektórych nawet wychwala się je publicznie. Nikomu nie przyszłoby do głowy robić wyrzuty George'owi Bushowi seniorowi z powodu jego pracy na stanowisku szefa CIA".

Polityka Putina musiała przypaść do gustu Sołżenicynowi, który niemal zawsze przestrzegał przed naśladownictwem Zachodu, uważał, że liberalizm zatruwa "duszę rosyjską", wyśmiewał zachodnią demokrację, apelował o "opamiętanie się bogaczy".

To paradoksalne, ale wielokrotnie powtarzał Sołżenicyn, że łatwiej było mu toczyć – na pozór beznadziejną, skazaną na klęskę – walkę ze znienawidzonym komunizmem, niż dojść do ładu z Zachodem. Dlatego jego pobyt w Niemczech, Szwajcarii czy pierwsze lata spędzone w USA przerodziły się w ciąg nieporozumień i konfliktów. Nie zapominało o nim też KGB, podrzucając najróżniejsze fałszywki, odwróciła się od niego większa, szczególnie młodsza, część emigracji rosyjskiej, zżymali się na sławnego pisarza tradycyjnie zorientowani na lewo politycy "wolnego demokratycznego świata".

Kiedy napisał pracę "200 lat razem", traktującą o relacjach rosyjsko-żydowskich, przyczepiono mu łatkę antysemity. Żadne wyjaśnienia autora nie zdadzą się już na nic. Został sklasyfikowany jako nieprzyjaciel Żydów, a poza tym relikt przeszłości i fałszywy prorok, który ubzdurał sobie, że zna drogę Rosjan do ich ziemi obiecanej.

Aleksander Sołżenicyn przez niemal całe swoje długie życie sprawiał wrażenie kogoś przekonanego o tym, że zawsze ma rację. Niewątpliwie nie przysparzało mu to przyjaciół. W wywiadzie, którego udzielił swemu biografowi Johnowi Pearce'owi, powiedział: "Mam nadzieję, że z czasem kłamstwa i kalumnie na mój temat niczym błoto wyschną i opadną. Zadziwiające jest, ile bzdur o mnie wygadywano, i to więcej na Zachodzie niż w Związku Radzieckim". I oburzał się, gdy nie bez racji nazywano go nacjonalistą wielkorosyjskim. Uważał się po prostu za rosyjskiego patriotę i tak tłumaczył tę różnicę: ""Jesteśmy Rosjanami, jakież to wspaniałe! – zawołał Suworow. – Ale i jaka pokusa po doświadczeniach naszej rewolucji! – dodał Fiodor Stiepun". My natomiast patriotyzm rozumiemy jako całkowitą i niezłomną miłość do własnego narodu, służenie temu narodowi, lecz nieprzypochlebne, niepopierające jego nieuzasadnionych roszczeń, szczere w ocenie wad i grzechów oraz w skrusze za te grzechy".

Rosyjski pisarz i dysydent Aleksander Sołżenicyn zostanie pochowany jutro na terenie Monastyru Dońskiego w centrum Moskwy. Przedstawiciel Patriarchatu moskiewskiego Nikołaj Bałaszow poinformował, że Sołżenicyn pięć lat temu zwrócił się do patriarchy Moskwy i Wszechrusi Aleksego II o zgodę na to, by być pochowanym na tym przyklasztornym cmentarzu, i zgodę taką otrzymał.

Monastyr Doński powstał w 1591 r. Od końca XVIII w. przyklasztorny cmentarz pełnił funkcję nekropolii dla szlachetnie urodzonych. Teraz powstaje tam Memoriał Pojednania Narodowego i Zgody. W 2005 r. w nekropolii tej pochowano gen. Antona Denikina, jednego z przywódców kontrrewolucji w 1917 r., i filozofa Iwana Iljina, ideologa białej Rosji.

Ceremonia pożegnania Sołżenicyna odbędzie się dziś w gmachu Rosyjskiej Akademii Nauk przy Prospekcie Lenina w Moskwie, gdzie zostanie wystawiona trumna z ciałem pisarza. Jutro w soborze Klasztoru Dońskiego zostanie odprawione nabożeństwo żałobne, po którym nastąpi pogrzeb.

—b.m., pap

Prawie 20 lat spędził Aleksander Sołżenicyn 8 kilometrów od Cavendish w amerykańskim stanie Vermont, gdzie odgrodził się od świata murem, także w sensie dosłownym (choć życzliwi pisarzowi twierdzili, że to był zwykły płot). Władimir Maksimow narzekał jednak: "Proszę spróbować dopukać się do chrześcijanina w Vermont. Nie przepuszczą dalej niż do domofonu na bramie jego posiadłości. I tak jest ze wszystkim".

Wyjątkowo karykaturalnie sportretował Sołżenicyna Władimir Wojnowicz w powieści "Moskwa 2042". Autor "Archipelagu Gułag" występuje w niej jako pisarz Sim Simycz Karnawałow, który w przyszłej, wolnej już od komunizmu Rosji wprowadza rządy jeszcze gorsze, głupsze i bardziej okrutne niż w Związku Radzieckim, sam mianując się carem i jedynowładcą Wszechrosji.

Pozostało 93% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski