Jazz w trzynastozgłoskowcu

Na szczęście weny starczyło mu tylko na sześć ksiąg. Pozostanie za to w naszej wdzięcznej pamięci

Publikacja: 22.08.2008 01:07

Marek Gaszyński, znany prezenter muzyczny i dziennikarz, autor książek o mocnym uderzeniu i tekstów wielu przebojów ery big-beatu („Sen o Warszawie”), rozpisał się ostatnio tak bardzo, że spod pióra wyszła mu opowieść o początkach jazzu w Polsce spisana... trzynastozgłoskowcem. Nie żartuję. Brzmi to mniej więcej tak:

„Namysłowskich jest wielu – najmłodszy z nich Zbyszek.

Z nim chciałby zagrać każdy, każdy chce go słyszeć.

Saksofon, puzon, trąbka – na tych instrumentach

nikt mu dziś nie dorówna w muzycznych talentach.

Proszą, żeby coś zagrał, niosą wiolonczelę,

on wzbrania się, powiada, że zagra w niedzielę,

odwykł od grania, nie śmie i panów się wstydzi,

kłaniając się umyka, Komedowa widzi,

podbiega i na białej podaje mu dłoni

smyczek, którym pan Zbyszek zwykle muchy goni.

Drugą rączką po gładkiej twarzy go pogłaska

I dygając: »Zbyszenku – mówi – jeśli łaska,

Zagraj, bo pora zacząć. Popatrz, oto kaska,

A jeśli to za mało, dla ciebie niewiele,

To się złożą na więcej Twoi przyjaciele«”.

Zabawne? Momentami. Ale także wtedy, gdy Marek Gaszyński opuszcza muzyczne opłotki i szeroko otwartymi oczyma rozgląda się po Polsce lat 50. zeszłego wieku:

„Socjalistyczny reżym oraz socrealizm,

to najdziwniejszy w świecie zbiorowy organizm:

M3, kuchnia bez okna, mieszkanie jak nora,

a sprzątaczka ważniejsza jest od dyrektora.

Wódka? Tylko z zakąską, chyba że do piwa.

Papier toaletowy? Owszem, czasem bywa.

Syrenka – typ sportowy,

mikrus to samochód,

logika socjalizmu nie wie

co to dochód.

Wyjechać za granicę? Skończ wpierw 50 lat,

potem zgoda rodziców.

Teraz ruszaj w świat!”.

Generalnie jednak bez odpowiedzi pozostanie czytelnik pragnący się dowiedzieć, dlaczego tej książki o skarpetkach Tyrmanda, wódce lejącej się w restauracjach „pod synkopy”, pierwszych festiwalach jazzowych nie napisał Gaszyński prozą. On sam powiada:

„Tego ja sam nie wiem.

Ale – to po pierwsze –

lekko szło mi wierszem.

A po drugie, dlatego

że wiersz – coś innego,

zostaje w pamięci,

po głowie się kręci,

a prozę codziennie,

jak liście jesienne

dzień zwykły połyka.

Proza szybko znika”.

Książka, tak jak jej wzór – „Pan Tadeusz”, ma swój podtytuł. Brzmi on: „Historia polskiego jazzu z lat 1945 – 1959 w sześciu księgach wierszem”. Niestety, są w niej również fragmenty, najdelikatniej mówiąc, wątpliwe, nadto publicystyczne lub nazbyt poprawnościowe. To one sprawiają, że kończąc tę nie za długą książeczkę, byłem zadowolony, że ma ona sześć, nie 12 ksiąg. Miałem dość już tego rymowania a la Mickiewicz, niezależnie od faktu, że zgadzam się z autorem, gdy pisze:

„Mam pewność absolutną, że pan Tadeusz Jazz

wszystkie przeżyje burze, bo był, będzie i jest”.

Marek Gaszyński, znany prezenter muzyczny i dziennikarz, autor książek o mocnym uderzeniu i tekstów wielu przebojów ery big-beatu („Sen o Warszawie”), rozpisał się ostatnio tak bardzo, że spod pióra wyszła mu opowieść o początkach jazzu w Polsce spisana... trzynastozgłoskowcem. Nie żartuję. Brzmi to mniej więcej tak:

„Namysłowskich jest wielu – najmłodszy z nich Zbyszek.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Literatura
„Kandydat" Żulczyka, czyli polski kościół Szatana
Literatura
Kto wygra drugą turę wyborów: „Kandydat” Jakuba Żulczyka
Literatura
„James” zrobił karierę na świecie. W rzeczywistości zakatowaliby go na śmierć
Literatura
Silesius, czyli poetycka uczta we Wrocławiu. Gwiazdy to Ewa Lipska i Jacek Podsiadło
Literatura
Jakub Żulczyk z premierą „Kandydata”, Szczepan Twardoch z „Nullem”, czyli nie tylko new adult