Ale krajobraz, Mazowsze na jesieni? Proszę bardzo.
Więc co robić? Czto diełat’, jak mawiał niemodny dziś pisarz Hercen?
Buntować się, bardzo górnie to brzmi. Ale w sferze ekonomicznej, bo to można. Naród trochę ośmielić. Ja znam prowincję, żyłem na prowincji, uważam, że to mój teren. W Warszawie słyszy się „Nasz prezydent”, „W naszym Sejmie”... Co to jest? Jaki to nasz prezydent? Jaki nasz Sejm? Prowincja – tam jest materiał gotowy do buntu.
Ale jakiego? Co robić?
Przede wszystkim Civil Disobedience (obywatelskie nieposłuszeństwo – nawiązanie do głośnego eseju Henry’ego Davida Thoreau, XIX-wiecznego amerykańskiego poety i filozofa – red.). W ramach prawa. I tu wracam do Chołodki, który obiecał inne stopnie podatkowe i tak szalone, bo w Ameryce nie ma takich stawek. Tamtejsi milionerzy przeszliby zaraz do szarej strefy albo powiedzieli: „Nie opłaca się nam. Likwidujemy tę walcownię i zwalniamy ludzi, niech przejdą na zasiłek”. Jeszcze jedna taka decyzja i minister idzie na zieloną trawkę. Trzeba obliczyć dokładnie te obiecane stopnie podatkowe i według nich żyć, a więc i rozliczać się. Jeżeli to zrobię, a to zrobię, no to przyjdą i zajmą mi maszynę do pisania, kubki, meble – fortepianu nie mam – pozdejmują obrazki... żal mi będzie. Ale jeśli to zrobi 30 proc. społeczeństwa, to oni nie zmobilizują takiej ilości ludzi do zajmowania rzeczy, tylu urzędników i komorników, i to przejdzie. Będą musieli to przełknąć i społeczeństwo zrozumie, że to ono może dyktować prawo, a nie Chołodko. Taki byłby mój wniosek na dzisiaj. A że wyrzucą z pracy? Nic podobnego, nikogo nie wyrzucą. Inicjatywa społeczna ma być wypowiedziana jako wojna na ziemi, na ziemi ekonomicznej, że tak powiem, i zobaczymy, kto wygra. Oni marnotrawią pieniądze, źle gospodarują, więc i tak robimy im łaskę po to, żeby na Zachodzie nie powiedziano, że Polacy podatków nie płacą. Płacą, ale tylko taki podatek, jaki uważa się za stosowny. To jest moje posłanie do narodu. Już więcej nie będzie, bo się już kończę. I zanim się skończę...
Nie żartuj. Masz bigiel, że pozazdrościć ci mógłby niejeden małolat. To zresztą zadziwiające, jak się potrafisz mobilizować, regenerować. Kiedy przyszedłem, nie mogłeś złapać tchu, z początku nawet wymówić słowa, a teraz mówisz precyzyjnie i, co najważniejsze, wygląda na to, że przez to mówienie nabierasz sił. Ale z tego, co powiedziałeś, wnoszę, że rzeczywiście – jakkolwiek patetycznie by to zabrzmiało – wystosowujesz coś w rodzaju „orędzia do narodu”.
Polska jest krajem śmiertelnie zagrożonym. To jest kraj, na który napaść może każdy. Myślę, że dobrze zorganizowana armia litewska mogłaby dotrzeć do Warszawy jednym susem. Czeska armia tak samo. Wojsko jest niezorganizowane, natomiast dysponuje czymś, co jest wybitnym osiągnięciem polskiego przemysłu zbrojeniowego, mianowicie – nowym typem samolotów, który można by nazwać samospadem, bo bez wyraźnej przyczyny, zdaje się w ciągu tygodnia czy dziesięciu dni, pięć razy spada. I to publiczność przyjmuje ze wzruszeniem ramion. Apeluję więc: Obywatele, obudźcie się! Żyjecie w śmiertelnym zagrożeniu, w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Jakikolwiek rosyjski generał, jak mu wpadnie do głowy pociągnąć za sobą milion sołdatów, przyjdzie do Warszawy. Nie tylko do Warszawy, ale on także odbije NRD. A jak już będzie w byłej NRD, to sobie pozwoli i na Niemcy, i na Francję. I wreszcie zrealizowana będzie idea „Polski od morza do morza”...
Wspólnej Europy...
Wspólnej Europy, o którą tak walczymy. I Polska w tym układzie będzie miała poważne miejsce: trzecie od lewej strony. Bracia, bierzcie to pod uwagę! To są dowcipy, które dyktuje serce! Pełne rozpaczy, że nikt tego nie zauważa. Dla mnie to taki syndrom, który obserwowałem pod koniec zabawy, gdy miała nastąpić katastrofa. Jest zabawa, wszyscy doskonale się bawią, a tu Pan Bóg zsyła 39 rok, który przeszedłem jako świadomy człowiek. Ten rok witany był okrzykami: „Do widzenia w Berlinie!”. Naprawdę. Entuzjazm był powszechny. Wyjątkiem był mój ojciec: spodziewał się klęski, był na nią przygotowany, on jeździł za granicę, ale nawet nie jeżdżąc, można było przewidzieć wynik wojny. Ale co by się stało, gdyby entuzjazm był racjonowany, dawkowany? Dużo by się zaoszczędziło krwi, mam wrażenie, i przy klęsce. Ale klęsce wstrzymywanej, amortyzowanej: cios na tarczę, próba unieruchomienia miecza.
Dziś w NATO trzeba nasze pączki, kotleciki czy kiełbaski wyciągać z rusztu. To znaczy zmieniać uzbrojenie i nadzienie, czyli generałów. Kto się zdobędzie na ten krok? Czy jest alternatywna armia? Więc Amerykanie staną wobec tego problemu. A na 2,5 tysiąca szpiegów żadna armia nie może sobie pozwolić. Zatem przyjdzie odpowiedni czas i postawione zostaną warunki, które okażą się nie do spełnienia. I wtedy Rosja stanie w obronie Polski, bo Polska zwróci się do niej o bratnią pomoc.
Budżet jest głodowy, co widać po szkolnictwie i służbie zdrowia, ale by wystarczył, oni mają kolosalne zapasy dewiz – około 8 miliardów, to jest budżet małego państwa – lecz nie popuszczą. Trzeba doprowadzić ludzi do stanu rozpaczy i powiedzieć, że każda władza, która ewentualnie przyjdzie, będzie miała ten sam problem. Taki to jest mechanizm.
To państwo nie zostało zlustrowane i dlatego tak się dzieje. Bo lustracja to oddzielenie dobra od zła. I jeszcze powiem o niejasnościach w dziedzinie sztuki. Istnieje taki Zanussi, taki Wajda. Wczoraj w telewizji pokazywali film: angielski, stary, bardzo dobry. Nic z Zanussiego i Wajdy. Jak to jest, że jeden wszystko to, co trzeba, widzi, a drugi nie. Wajda nie widzi. Zanussi nie widzi. A ten angielski reżyser, dla nich pewnie drugo-, trzeciorzędny – widzi. I ja też widzę, i będę ten film wspominał. Bo tam był stół i to, co było na stole. Kubki były, miedziany świecznik. I to było prawdziwe. To znaczy, że można jedną mocną kreską narysować rzeczywistość, krajobraz. A u Wajdy i Zanussiego wszystko jest zamazane.
Myślisz, że trzeba wyjść z konkretu.
To oczywiste. A tam jest śnieżyca, idzie jakiś taki króliczek, zbliża się... A kto jest króliczkiem? Pan Olbrychski. I pan Olbrychski wraca piechotą z Moskwy i podpiera się szablą. Każdy oficer, każdy ułan zabiłby się tą szablą, a nie podpierał się nią, nie traktował jako laski. To jest przecież ta dystynkcja przedmiotów. I on idzie przed siebie. Dlaczego? Bo po drugiej stronie jest kamera i on na nią idzie. A co by było, gdyby w tej bezbrzeżnej pustyni – chodziłem trochę po pustyni, więc wiem, jak łatwo zbłądzić – nie miał busoli, zwrócił się, powiedzmy, ku innej stronie? To by na biegun doszedł. A tamten doszedł na Pustynię Libijską. Skąd on miał ten instynkt narodowy?
Więc to jest to straszliwe zamazanie. I nic z tego dla kraju nie wyniknie, dopóki nie będzie wiedział jasno, nie tylko skąd i dokąd idzie, ale co stoi na oknie i ile jest przedmiotów. Jak wchodzę do pokoju, muszę wiedzieć, jaka rzecz jest pierwsza, druga. Bo przecież nie jestem tym, który chce komuś coś zabrać za niepłacenie podatków, ale tym, który widzi książki rozłożone na stole i będzie je miał w pamięci niemal do końca świata. I to wzbogaca – im bardziej oko jest wyostrzone. Nie można widzieć obrazu, nie można widzieć kroju wiersza czy muzyki osobno, bo to się dzieje w przestrzeni. Można robić bardzo mądre miny, uuuu, uuu, że aranżacja, a ktoś łatwo oktawy bierze. Wszystko to bzdury...
To jest ta przezroczystość, o której tak często mówisz.
Świat zaczyna się od dokładnego, ostrego widzenia przedmiotów.Ostrego widzenia przedmiotów w jasnym obiektywnym świetle. Bez cienia.
***
Ta, jak się zdaje jedna z ostatnich, nagrana rozmowa Zbigniewa Herberta miała miejsce w ostatnim roku życia poety. Był to wywiad udzielony przez niego na prośbę „Gazety Polskiej”. On sam zaproponował mnie jako rozmówcę. W „Gazecie...” nad nagraniem męczono się przez kilka tygodni, aż wreszcie Zbyszek odebrał je redakcji i przekazał mnie. – Wydrukuj, kiedy chcesz – powiedział. Pierwszą część wywiadu opublikowała „Rzeczpospolita” 26 lipca 2008 roku w specjalnym dodatku „Zbigniew Herbert: tętno wciąż bije”. Dziś tamtego wywiadu część druga i ostatnia.
Czytaj więcej - Rzecz o książkach