Ale według akt było to jego miejsce pracy, a szachy – przykrywką, dzięki której mógł następnego dnia nadawać np., że Bocheński wyraża wobec kandydatury Gierka „umiarkowany optymizm”, Putrament uważa wydarzenia grudniowe za „inspirację lewacką” itd.
Nie próżnował również w kolejnych, literackich „hakowniach” – domach pracy twórczej ZLP: zakopiańskiej Astorii, Oborach, a także ZAiKS w Sopocie. Zbierał nie tylko komentarze i opinie, ale też najnowsze wieści, zawsze kiedyś dla SB przydatne. Na przykład, że Lec ma raka, dają mu tylko rok życia. Jerzy Andrzejewski wydaje swoją „Miazgę” w podziemiu. Wirpszowie nie wrócili z Berlina Zachodniego, a mimo to Wydawnictwo Muzyczne wydało książkę w ich tłumaczeniu.
Co robią Karst, Wirth, Stroynowski?
„W marcu 1968 zrobiło się w Polsce tak duszno, tak miałem dość polowań na ludzi, odżydzania Polski, że uciekłem z Genkiem Kabatcem do Zakopanego” – sadził się też w swojej książce. I nic dziwnego, bo w teczkach są również raporty marcowe. Komentarze o zdjętych „Dziadach”, o Józefie Henie, który na nadzwyczajnym zebraniu literatów, „podczas przemówień przedstawicieli władz protestował okrzykami przeciwko antysemityzmowi w Polsce, o który pomówił również nauczyciela swoich dzieci”. O pisarzach pochodzenia żydowskiego wybierających się na emigrację: Sandauerze, co okazało się nieprawdą, Słuckim, Wygodzkim. Hen natomiast ani myślał, choć mówił, że chcą go wypchnąć, specjalnie więc dali mu paszport.
Meldował Minkowski, gdzie osiedli i czym się zajmują marcowi emigranci: Roman Karst, Andrzej Wirth, Juliusz Stroynowski, Ida Kamińska. SB zakładała im tzw. teczki cudzoziemców, rejestrując, czy ich działalność ma charakter antypolski; trafiali wtedy do indeksu osób zastrzeżonych, na ogół uchylanym dopiero po 1989 roku.
[srodtytul]Zimna wódka pod kiszony ogórek[/srodtytul]
Przechwalał się też w swojej książce, jak bohatersko zachowywał się podczas katowickiego Zjazdu Literatów, gdy pytany przez obecnego tam tow. Łukaszewicza o nastroje kolegów, rzucał mu w twarz, że bojowe i że nie uda im się potępić Andrzeja Brauna.
Ale według teczek to kompensacja, odreagowanie, bo przez 20 lat, zgodnie z zadaniami, relacjonował wszystkie ważniejsze zebrania w ZLP. Zebrania organizacji partyjnej, Oddziału Warszawskiego, mimo że w latach 1975 – 1979 był jego wiceprezesem, a zwłaszcza właśnie kolejne zjazdy, które „zabezpieczał”. Przekazywał listy delegatów, uczestników, a później stenogramy wystąpień. Wyławiał śmiałków, którzy wychynęli z „negatywnymi i wrogimi wystąpieniami”, a w kuluarach i hotelowych pokojach kłapali dziobami. To po jego raporcie ze Zjazdu Młodych w Lublinie w 1966 roku objęto Tomasza Burka kontrolą w ramach tzw. kwestionariusza ewidencyjnego.
„Koło Młodych – zajadłe spory, gorące dyskusje i zimna wódka pod kiszony ogórek – rozmarzał się w swej książce Minkowski, opiekun Burka z ramienia Komisji Młodzieżowej. Ale po lekturze teczek Świętemu Mikołajowi znów odpada broda z waty, bo pełno w nich donosów o swoich podopiecznych.
Sypiąc nazwiskami, informował SB, kto jest nieważnym grafomanem, a kim należy się „zaopiekować”, a przede wszystkim, kogo z hukiem wywalono, kogo ukarano tylko naganą, zawieszono, bo jest „nasz”, tzn. partyjny. Najczęściej za chuligaństwo, pijaństwa, próbę gwałtu na koleżance-poetce. Komu odmówiono znów przyjęcia do ZLP, kto jest wiecznym kandydatem, co dawało SB podstawy do rozmów operacyjnych, szantaży, prób werbunku.
Pomagała mu też bardzo funkcja wiceprezesa Oddziału Warszawskiego. To dzięki niej, w maju 1977 r., po naciskach Majchrowskiego, przyczynił się do odwołania z powodu rzekomego remontu sali spotkania autorskiego rozpracowywanego przez SB Jerzego Narbutta, który protest w tej sprawie złożył na ręce... wiceprezesa Minkowskiego.
[srodtytul]Mógłby być bardziej wydajny[/srodtytul]
Nie tylko w książce ostatniej podkreślał swój wielki życiowy sukces, czyli niemal czteroletni w sumie pobyt w Stanach w latach 1968 – 1971, gdzie niczym Czesław Miłosz wykładał literaturę polską, z tym że nie w Berkeley, ale na Wydziale Slawistyki Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku. „Byłem jedynym przybyszem z PRL-u wyróżnionym tak prestiżowym kontraktem” – chwalił się.
Ale drugi, „amerykański” tom teczki KO „Aleksandra” to rewers tego sukcesu. Oficjalnie wyjechał jako stypendysta Ministerstwa Kultury, nieoficjalnie – pod patronatem Departamentu I, któremu został przekazany. Według notatki z 6 sierpnia 1971 r. przejął go osobiście od Majchrowskiego towarzysz Zdzisław Dąbrowski, który utrzymywał z nim w Nowym Jorku kontakt.
Protektorzy „Aleksandra”, m.in. zastępca dyrektora Departamentu I, pułkownik Pękala, wysoko ocenili jego pomoc „dla nas”, nie ukrywając jednak, że „mógłby być bardziej wydajny”.
Wszystkie wydziały slawistyki, na czele z columbijskim, gdzie powstawała właśnie katedra polonistyki, znajdowały się w ścisłym zainteresowaniu Departamentu I szukał tam swoich „wtyk” czy tylko „pożytecznych idiotów” od Europy Wschodniej. Zwłaszcza że był to okres rewolucji kulturalnej, dzieci-kwiatów, „Czarnych Panter” oraz im podobnych, których usiłowano pozyskiwać.
[srodtytul]Kto czyta regularnie „Prawdę”?[/srodtytul]
KO „Aleksander” miał ich wyławiać, charakteryzował więc pod tym kątem columbijskich slawistów: dziekana wydziału, Williama Harkinsa, prodziekana Harolda Segala, a nawet rokujących studentów, np. kandydata na korespondenta w Moskwie. Wszystkich, których przedstawiał później jako starych druhów, nie tylko w książce ostatniej, ale wielu innych, pokłosiu Ameryki – „Vanesce z hotelu Manhattan”, „Madonnie w lustrze” oraz drukowanym w warszawskiej „Kulturze” cyklu „Mój Nowy Jork”.
A w raportach, podając nazwiska, adresy, kto jest członkiem partii komunistycznej? Pracuje podobno dla sowieckiego wywiadu? Nienawidzi Nixona, Ameryki, uważa ją za najbardziej brudny i obrzydliwy kraj, kpi z amerykańskiej wolności, marzy, żeby zamieszkać na stałe w Moskwie, a żegnał się z nim, mówiąc: „Do zobaczenia w Związku Sowieckim”! Czyta regularnie „Prawdę”? Ma przychylny stosunek do PRL, chciałby go odwiedzić, a do tego, jak to slawista, mówi biegle po polsku i rosyjsku? Kto jest potomkiem białych Rosjan czy też polskich Żydów? Ma w Polsce rodzinę – kogo i gdzie?
Podpowiadał, jaki nacisnąć guzik, informując też, kto jest życiowym pechowcem. Wiecznie bez grosza, chwytającym się każdego zajęcia? Niepotrafiącym utrzymać rodziny? Mieszkającym w ruderze? Leczącym się u psychiatry? A także i o tym, kto jest homoseksualistą lub amatorem osiemnastolatek? Ma kochankę, tak że gdyby zapraszać go do Polski, to tylko z nią? Która ze slawistek, choć brzydka jak noc, dobrze po czterdziestce, lubi mężczyzn i alkohol?
Charakterystyki osób najbardziej rokujących miał „uzupełniać, pogłębiać, konkretyzować też bazę ewentualnych rozmów, terminów ich przyjazdów do Polski”. Nie wiadomo, czy z łowów coś wyszło, ale pomagał zarzucać sieci.
We wszystkich swoich „amerykańskich” książkach pysznił się spotkaniem z 90-letnim Aleksandrem Kiereńskim, byłym premierem rządu tymczasowego, któremu udało się uciec z Rosji przed bolszewicką rewolucją. Ale sporządził raport i o nim – źródłach utrzymania, a zwłaszcza jego opiekunce Ellen Ivanoffej, nazywanej w książce „Alionuszką”. Próbował wślizgnąć się też na posadę lektora ociemniałego Kiereńskiego, co byłoby znakomitą fuchą dla wysłannika Departamentu I. Ślepy starzec okazał się jednak mądrzejszy od wszystkich lewaków z Columbii i nie zgodził się nie tylko na zatrudnienie go, ale nawet na następne spotkanie, odradził je również swojej opiekunce, ta jednak nie posłuchała i ma na swój temat sporo raportów.
[srodtytul]Komu grozi deportacja?[/srodtytul]
Zadaniem Departamentu I była też infiltracja Polonii, delował więc spotkanych w Stanach rodaków, którzy mieli nieszczęście się z nim zetknąć. Zwłaszcza pisarzy, nawet i tych, którzy bawili w Stanach czasowo, np. Małgorzatę Hillar, Marka Nowakowskiego (kontaktował się z Karstem i Schenkerem), choć głównie przedstawicieli starej emigracji (Antoniego Gronowicza), ale i najnowszej.
Bardzo obszernie pisał o Macieju Patkowskim, w książce – „starym druhu, jeszcze z Polski, z rodzinnego Wrocławia”, w raportach donosił zaś o jego współpracy z reakcyjnym, emigracyjnym ośrodkiem profesora Krzyżanowskiego, który załatwił mu serię płatnych odczytów dla Polonii, o tematyce na razie niewiadomej. „Aleksander” obiecał jednak ustalić ją przez narzeczoną Patkowskiego – na pewno mu się wygada.
Nie ograniczał się do pisarzy, nie przepuścił nikomu, zarówno poznanym w Stanach, jak też starym znajomkom z Polski. I szkodził, informując, kto z nich pracuje nielegalnie i do tego fizycznie, choć jest stypendystą Fundacji Kościuszkowskiej. Stara się o kartę stałego pobytu? Paszport konsularny? Grozi mu deportacja? Chciałby wrócić, ale jest na dnie i nie ma za co?
– Po powrocie z Columbii pilotowałem przyjeżdżających stamtąd przyjaciół, obwożąc ich po Polsce moim stareńkim moskwiczem – chwalił się w swojej książce. I to się akurat z aktami zgadza, tyle tylko, że według nich robił to dla Departamentu I, „trzaskając” raporty nie tylko o „Aliczku”, ale też np. o profesorze Williamie Mathesie, stypendystce Rebece Kennedy i wielu innych.
Gdzie i u kogo mieszkają? Z kim się kontaktują? Kto jest ich źródłem wiedzy o Polsce? Jaką zajmują się tematyką? Z jakich korzystają archiwów? Co kupują, gdy pilotuje ich po Warszawie? Profesor Mathes np. stare mapy, które wysyła pocztą do Stanów.
[srodtytul]Krzywdzony, przeganiany[/srodtytul]
Nie był pisarzem z najwyższej półki, odwiedzał często peerelowską ambasadę, tak że już podczas drugiego kontraktu „Aleksandra” na Columbii pojawiły się pogłoski o jego konfidencji z wiadomymi służbami, które – według notatki z czerwca 1970 roku – sam zgłaszał, nie ukrywając, kto go oskarża.
Żeby go uwiarygodnić, „legendować” – w slangu SB, zatrzymano, choć na krótko, paszporty jego rodzinie, która chciała go w Stanach odwiedzić, skonfiskowano mu na granicy 13 bezdebitowych książek, ale – według notatki z 25 stycznia 1978 r. – niemal natychmiast zwrócono. Pozwoliło mu to – obok opisów bankietów z Moczarem i Jaruzelskim czy podróży z Górnickim po Indiach – kreować się w swojej książce na męczennika PRL. Niepokornego, przeganianego ze wszystkich redakcji, wiecznie bez stanowisk, etatów, jedynie z cienkim ryczałcikiem w „Tu i teraz” Kazika Koźniewskiego.
No i w niełasce u samego Majchrowskiego, który zastopował mu też objęcie posady dyrektora Instytutu Polskiego w Londynie, mówiąc po imieniu: „Ty również nie zgadzałeś się na wszystkie moje propozycje”!
Aleksander Minkowski, z którym próbowałam rozmawiać, nie wypadł na moment ze swojej roli. Przyznał się jedynie do bruderszsaftu ze swoim rzekomym prześladowcą – spotykali się przecież tyle lat, ale to wszystko. Rozmawiał z nim wyłącznie na tematy ogólne, nieistotne, nigdy o kolegach, nikomu nie szkodząc. Jego teczki są więc kolejnym dowodem niełaski Majchrowskiego, jego zemsty, innym przecież wszystko zniszczył, a niepokornym, tak jak on – nafabrykował, nafałszował i zostawił.
[i]Fragment książki przygotowywanej do edycji w wydawnictwie Prószyński i S-ka.[/i]