Adiga pokonał pięciu innych pretendentów, w tym nominowanych już w poprzednich latach Lindę Grant i Philipa Henshera. Jeszcze kilka godzin przed podaniem wyników tego nieformalnego konkursu wydawców na zwycięzcę typowano Sebastiana Barry’ego i jego alternatywną historię Irlandii.
Autor obecnego już na polskim rynku „Białego Tygrysa” (wydała go przed miesiącem oficyna Prószyński i S-ka) jest piątym laureatem Bookera, który pochodzi z hinduskiej rodziny (wcześniejsi to VS Naipaul, Salman Rushdie, Arundhati Roy i Kiran Desai). Adiga urodził się w 1974 r. w Madrasie, wychowywał w Australii i USA, obecnie mieszka w Bombaju. Jest dziennikarzem, korespondentem zachodnich dzienników i telewizji.
„Biały Tygrys”, wychwalany przez recenzentów jako bezkompromisowy i przepełniony czarnym humorem portret współczesnych Indii, jest opowieścią o drodze na szczyty podjętej przez człowieka z ubogiej kasty cukierników. Autor przyznaje, że „podziały klasowe są raczej nudnym tematem, ludzie nie są już nimi zainteresowani. Jednak to właśnie z nich bierze się terroryzm czy niepokoje społeczne”.
Balram Halwai, bohater powieści, używający przezwiska Biały Tygrys, zaczynał w Ciemności – części Indii położonej po obu stronach Gangesu, Świętej Rzeki albo rzeki śmierci, jak zwie ją Halwai. Uwielbiają ją turyści, nie wiedząc, jakim potrafi być potrzaskiem. Biały Tygrys szybko wyrwał się do innych Indii, krainy bogaczy, nowych technologii, przybyłych z Europy dziwek. Jedna rzecz łączy obie części kraju – nieprawdopodobna, niewyobrażalna u nas korupcja. Wszystko i wszędzie załatwia się za pieniądze, kto tego nie potrafi pojąć, odpada z gry. Halwai, służący i szofer, przysłuchiwał się mocodawcom, by w końcu wziąć sprawy w swoje ręce i zostać niezależnym, szanowanym przedsiębiorcą. Adiga przedstawia jego historię w formie listów kierowanych przez biznesmena do chińskiego premiera (!), który ma odwiedzić Indie, by podpisać umowy gospodarcze. W pewnym sensie Biały Tygrys przestrzega Chińczyka, tłumacząc mu naturę Hindusów: „W tym kraju ludzie wciąż oczekują, że wojna o ich wolność nadejdzie skądinąd – to się nigdy nie zdarzy, każdy człowiek musi sobie zrobić własny Benares”.
Mimo tego przekonania Balram Halwai nieustannie okazuje litość swym współziomkom. Nawet morderstwo jego chlebodawcy Ashoka też, według mnie, nie jest podyktowane chęcią zdobycia pieniędzy potrzebnych na rozkręcenie własnego interesu. Halwai zabija go, gdy nie może znieść jego nieprzystosowania do lokalnych warunków – wykształcony w Ameryce Ashok próbuje wprowadzić w Indiach obce, całkowicie niepojęte standardy.