– Ty, Ptasiek, co się zgrywasz! Przestań sobie robić jaja! To ja, Al, przyjechałem aż z Dix, wyobrażasz sobie? Daj spokój, co!
Odchylam się w tył i wystawiam głowę na korytarz. Podejrzany typas w białej marynarce o urodzie klawisza-salowego ciągle sterczy w przeciwległym końcu. Zerkam za kratę. Ptasiek siedzi w kucki na samym środku, nawet na mnie nie spojrzy. Tak samo kucał w gołębniku, kiedy obszywał piórami ten swój pierdolony kostium gołębia. Jak się kiedyś dowie o tym kostiumie naczelny psychiatra, doktor-major, przykują Ptaśka łańcuchem do podłogi, jak amen w pacierzu.
Czasami to się mało nie zesrałem ze strachu. Włażę sobie na stryszek popatrzeć do gołębi – a tam Ptasiek zgarbiony pod tylną ścianą, po ciemku obszywa piórami kalesony. Ptasiek miał czasem pomysły nie z tej ziemi.
No i teraz znowu – kuca sobie na samym środku białego pokoju, a mnie ma za nic. Jeszcze raz zapuszczam żurawia w korytarz.
– Ptasiek, daj sobie spokój. Starczy już! Ja i tak wiem, że ty nie jesteś ptakiem. Odpuść sobie te gówniane numery na kategorię D, już po wojnie, jak Boga kocham! Hitler, Mussolini, Tojo, całe to szambo – kaput!