Musiał ją napisać!

"Gdyńscy komunardzi" Kołodzieja ukazali się na Wybrzeżu. Nie dotarli np. do Warszawy. Tytuł miał zapewne nakład tysiąca egzemplarzy, nie więcej (z opisu wynika, iż jest pozycją dotowaną przez Urząd Miasta Gdyni). Książkę wykupiono tam, na Wybrzeżu.

Publikacja: 07.11.2008 08:10

Andrzej Kołodziej w 1980 r. w Stoczni Gdańskiej

Andrzej Kołodziej w 1980 r. w Stoczni Gdańskiej

Foto: Rzeczpospolita

Red

Andrzej Kołodziej przybywa na Wybrzeże z Bieszczad w roku 1977, podejmuje pracę spawacza w Stoczni Gdańskiej. Wchodzi w środowisko robotnicze tak głęboko i aktywnie, że wkrótce natrafia na ludzi zakładających Wolne Związki Zawodowe. Wykazuje się tam sprawnością organizacyjną, drukarską. Szybko zresztą przyjdzie mu zdawać najpoważniejszy egzamin w swym życiu (a ma wtedy 18 lat).

Dzień egzaminu wypada nietypowo, bo w trakcie wakacji, 15 sierpnia 1980 roku. Dzień wcześniej stanęła Stocznia Gdańska im. Lenina. Koledzy z WZZ polecają mu – bagatelka! – postawić w stan strajku stocznię w Gdyni, 10 tysięcy ludzi załogi. A akurat 15 sierpnia ma tam iść na pierwszy dzień pracy (uzyskanej trochę przez tzw. przypadki po zwolnieniu za działalność polityczną ze stoczni im. Lenina)... Jak wspomina, najbardziej się bał, że zostanie uznany za prowokatora – przecież tam go nikt nie znał! A jednak udało się! Nagle staje się znany wszystkim, i to tak dobrze, że nie wahają się powierzyć mu dowodzenia.

Kołodziej dąży do jak najszybszego wysłania delegatów zakładu do Gdańska, chce mieć swoją reprezentację we wspólnym – czego jest pewien – komitecie strajkowym. Delegacja jedzie, dysponując sformułowanymi przez załogę postulatami. Pierwszym z nich było żądanie rozwiązania dotychczasowych związków zawodowych i utworzenie niezależnych wolnych związków zawodowych. Z Gdańska wracają mocno zszokowani: „Wałęsa nie chce słyszeć o tworzeniu wspólnej reprezentacji”. Nie ma też mowy o nowych związkach...

I wtedy Kołodziej... ogłasza strajk okupacyjny zakładu, a jednocześnie decyduje się nie informować załogi o dziwnościach dziejących się w Gdańsku. Gdy następnego dnia o świcie dowiaduje się od Borusewicza, że w Stoczni Gdańskiej sytuacja jeszcze bardziej się pogarsza, ogłasza najbliższym: „Jest dobrze. Stocznia dzielnie strajkuje, dołączyły inne zakłady”.

Optymistycznie więc rozpoczął się drugi dzień strajku. Niestety, o 14 w Leninie podpisano porozumienie, kończy się strajk. Kołodziejowi z trudem udaje się zatrzymać chcących opuścić gdyński zakład. Wkrótce nadchodzi informacja o opanowaniu sytuacji w Gdańsku, wreszcie ogłoszono tam strajk solidarnościowy z innymi zakładami. Dziś Kołodziej ocenia: „resztki honoru stoczni obronią trzy Niewiasty [Ania, Alinka i Henia (Krzywonos)] oraz garstka przypadkowych, zatrzymanych przez panie, stoczniowców”.

Mijają kolejne dni ciężkiej pracy strajkowej. Wszystko wydaje się iść w dobrym kierunku. A jednak coraz to „zachodzą” momenty mogące być początkiem końca. Kołodziej dokładniej opisuje dwa z nich.

24 sierpnia, w niedzielę, przy MKS w Gdańsku zostaje powołana komisja ekspertów. W poniedziałek: „Jadwiga Staniszkis – członek tejże komisji – poprosiła część członków prezydium o poufną rozmowę”. Na rozmowę udają się bez Wałęsy. Staniszkis informuje ich: „eksperci nie przyjechali nam doradzać, lecz przybyli na mocy umowy z przedstawicielami władz, by przejąć kontrolę nad strajkiem”. Decydują się wtedy prosić o wsparcie Lecha Kaczyńskiego i Jana Olszewskiego.

28 sierpnia, w czwartek, Wałęsa wzywa: „Paraliż nie jest nam potrzebny. Niech cała Polska pracuje, załatwimy tak, jak powiedzieliśmy w pierwszym dniu. Załatwimy wszystko wspólnie”. Rozpoczyna się bardzo niebezpieczna gra. Wieczorem w ostatniej chwili uniemożliwione zostaje wystąpienie w TV Wałęsy, który chciał ogłosić zawieszenie strajków.

W swej książce Kołodziej przytacza opinię Morawieckiego twierdzącego, że Porozumienia Sierpniowe podpisano tak szybko dzięki... agentom. Władza była pewna swej kontroli nad rozwojem sytuacji. Porozumienia bardzo niejasno sformułowane. Jedynie gdańskie mówiło o tworzeniu Niezależnego Związku Zawodowego; ale i to tylko w skali regionu! Szczecińskie zapowiadało zaledwie nowe wybory do starych związków.

Kołodziej przypomina jednak: „po miesiącu było nas dziesięć milionów. A to już było coś, czego nikt nie przewidział”.

W 1981 roku Kołodziej odchodzi z MKZ.

Niewątpliwie przebieg tzw. kryzysu marcowego był pierwszym pretekstem do podjęcia takiej decyzji. Coraz mniej rzeczy zachodzących w związku zaskakuje go; odsuwa się od głównego nurtu działań „S”. W pewnym momencie zainteresował się rozszerzaniem rewolty poza granice PRL. Na przykład do Czechosłowacji kieruje bibułę propagandową. Wkrótce wybiera się tam osobiście. Wpada po sześciu dniach. Siedzi półtora roku. Wraca do Zagórza, w Bieszczady, tam, gdzie się urodził i wychował.

Po kilku tygodniach pojawia się w Gdańsku. Zatrzymuje się u Ani Walentynowicz. To nieprzypadkowy adres, jak szczególnie dziś widać.

Tym razem nie czuje się dobrze w podziemiu. Nie akceptuje formuły przetrwania lansowanej w sferach decyzyjnych. Cierpnie na widok absolutystycznych dążeń centrali do kontroli podziemia. Ale działa, pracuje. Organizuje drukarnie, kolportaż. Szybko jednak dochodzi do konfliktu. Oto Borusewicz nakazuje odebrać powielacz pewnemu wspólnemu znajomemu. Gdy Kołodziej pyta o powody, ten szczerze wyjaśnia, iż chodzi tylko o to, aby pozbawić możliwości druku ludzi z kręgu Gwiazdów...

Wtedy to Kołodziej podejmuje decyzję o zerwaniu z tym środowiskiem, w którym niedawny autentyczny opozycjonista przemienił się – tak łatwo – w cenzora.

W kraju, na szczęście, nie ma pustki.

Od roku 1982 istnieje Solidarność Walcząca. Tam nie mówi się o zabraniu komuś drukarenki czy o przydawaniu ludzkiej twarzy czemuś, co twarzy – ex definitione – nie może mieć! Tu wprost się mówi o walce o niepodległość, a drogę do niej jednoznacznie widzi się w zniszczeniu komunizmu.

Kołodziej tworzy struktury SW na Wybrzeżu. Czyni to tak sprawnie, iż staje się wkrótce zastępcą szefa, Kornela Morawieckiego. To zaangażowanie zmusza go w roku 1985 do zejścia w głębokie podziemie. A, doprawdy, ma powody do szczególnego zadbania o swoje bezpieczeństwo: lęka się już nie tylko SB, „ale niektórych struktur „S” (Lisa, Merkela, Michnika czy biura brukselskiego)”. Jak notuje w książce, SB uznała organizację za bardzo niebezpieczną, „przypisano jej tendencje terrorystyczne”. Nie tylko SB ma taką opinię o SW, krąży ona intensywnie w świecie podziemniackim.

Wpada dopiero w 1988 roku, niedługo po aresztowaniu Morawieckiego. Nie siedzi długo, władza ostro prze do Okrągłego Stołu. Z większością ówczesnych opozycjonistów już się dogadano. Tylko Solidarność Walcząca nie chce wchodzić w te „dialogi”! Władza decyduje się usunąć jej szefów z kraju. Nie okazuje się to łatwe, zdecydowanie odmawiają ekspulsji. I dopiero informacja o rzekomej chorobie nowotworowej Kołodzieja przekonuje ich do wyjazdu. Morawieckiemu udaje się po jakimś czasie przemycić do kraju.

Kołodziej przez cztery lata przebywał na Zachodzie. Wraca do kraju, którego „prezydentem był agent, a największy wróg Kościoła w czasach stalinowskich (Mazowiecki) uznawany był za katolickiego premiera”.

Nie dziwne więc, iż nie wraca na Wybrzeże, nie zamieszkuje też np. w stolicy, lecz wraca do domu rodzinnego, w Bieszczady. Tam próbuje w pracy u podstaw, tj. w samorządzie. W 1999 r. jedzie do Gdańska sprowokowany obchodami rocznicowymi. I już tam zostaje, do dziś. Pracuje, m.in. napisał tę książkę.

Miałem okazję spytać Andrzeja Kołodzieja o powody, dla jakich ją napisał.– Musiałem! – nie zaskakuje go moja ciekawość. – Wziąłem się do pisania, gdy zrozumiałem, że nikt inny jej nie napisze.

Po niewielu stronach lektury przyznałem mu rację! Nikt nie zanotował tego, co on zanotował. Setki osób pisało o Sierpniu „80, ale ileż musieli włożyć trudu, wysiłku w to, by przemilczeć, ominąć te momenty, które on zapisał!

[i]Andrzej Kołodziej, „Gdyńscy komunardzi. Sierpień 1980 w Stoczni Gdynia”. Verbi Causa, Gdynia 2008[/i]

Andrzej Kołodziej przybywa na Wybrzeże z Bieszczad w roku 1977, podejmuje pracę spawacza w Stoczni Gdańskiej. Wchodzi w środowisko robotnicze tak głęboko i aktywnie, że wkrótce natrafia na ludzi zakładających Wolne Związki Zawodowe. Wykazuje się tam sprawnością organizacyjną, drukarską. Szybko zresztą przyjdzie mu zdawać najpoważniejszy egzamin w swym życiu (a ma wtedy 18 lat).

Dzień egzaminu wypada nietypowo, bo w trakcie wakacji, 15 sierpnia 1980 roku. Dzień wcześniej stanęła Stocznia Gdańska im. Lenina. Koledzy z WZZ polecają mu – bagatelka! – postawić w stan strajku stocznię w Gdyni, 10 tysięcy ludzi załogi. A akurat 15 sierpnia ma tam iść na pierwszy dzień pracy (uzyskanej trochę przez tzw. przypadki po zwolnieniu za działalność polityczną ze stoczni im. Lenina)... Jak wspomina, najbardziej się bał, że zostanie uznany za prowokatora – przecież tam go nikt nie znał! A jednak udało się! Nagle staje się znany wszystkim, i to tak dobrze, że nie wahają się powierzyć mu dowodzenia.

Pozostało 87% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski