Niektóre sprawy sądowe nie kończą się bynajmniej z chwilą ogłoszenia wyroku. Procesy takie trwają nadal: w ludzkiej pamięci, w dyskursie publicznym, w literaturze, w filmie. Tak stało się na przykład z poszlakową sprawą Rity Gorgonowej oskarżonej o zamordowanie w końcu 1931 roku córki swego kochanka i chlebodawcy. Proces podzielił zarówno opinię publiczną, jak i ławę przysięgłych: trzech sędziów głosowało za uniewinnieniem Gorgonowej, dziewięciu orzekło jej winę.
Jeszcze wiele lat po wojnie sprawa wracała na łamy gazet, bywało, że wraz z plotką o rzekomej winie ogrodnika, który później obrony swego dobrego imienia i satysfakcji szukał w sądzie. W końcu lat 70. ciekawy film o sprawie Gorgonowej, w którą wcieliła się Ewa Dałkowska, nakręcił Janusz Majewski.
Nic dziwnego, że historia ta musiała znaleźć się w książce Krystyny Kolińskiej „Słynne procesy”. Wraz z m.in. dramatycznymi dziejami rodziny von Pless i zamku w Książu, sprawą hrabiego Mienżyńskiego, uwolnionego przez sąd mimo dokonania podwójnego zabójstwa – żony i jej siostrzeńca, smutnymi losami świadka Katynia – Ferdynanda Goetla. W sumie jest tu 12 opowieści wcześniej publikowanych w czasopiśmie prawniczym „Temidium”, z którym Kolińska współpracuje.
Literackie zainteresowania autorki znanej z takich książek, jak m.in.: „Orzeszkowa”, „Stachu, jego kobiety, jego dzieci” czy „Zegadłowicz. Podwójny żywot Srebrempisanego”, wpłynęły na taki, a nie inny dobór przez nią tematów, wśród których znalazły się również opowieści o sławnej młodopolskiej poetce, transseksualistce Marii Komornickiej, o skandaliście i nawróconym bezbożniku Stanisławie Przybyszewskim, a i o innym Przybyszewskim – Eugeniuszu, rewolucjoniście i komuniście straconym w 1940 r. w ZSRR jako wróg ludu.
Historie te mają nierzadko ciąg dalszy, i to taki, w którym bezpośredni udział miała autorka „Słynnych procesów”. Zdarzyło się jej poznać swoją bohaterkę, byłą aktorkę Stanisławę Umińską, sądzoną i uniewinnioną po tym, gdy zastrzeliła (dokonała eutanazji) swego umierającego na raka narzeczonego, znanego malarza Jana Żyznowskiego. Była to bardzo głośna historia, opisał ją m.in. Władysław Terlecki w sztuce „Mateczka”; Umińska bowiem przybrała imię Benignya, zostając siostrą miłosierdzia. W 1936 roku złożyła wieczyste śluby. Po wojnie mówiono o niej jako o osobie dawno zmarłej, tymczasem Kolińska odnalazła ją w klasztorze na Pomorzu. Spotkała się z nią, porozmawiała, poznała motywy, jakimi kierowała się w życiu ta niezwykła kobieta.