Prawdziwa historia PRL

Coś naprawdę mocnego: od 45 do 38 proc. Już po paru godzinach lektury książki Krzysztofa Kosińskiego ma się nieodparte wrażenie, że tytuł tego solidnego dzieła mógłby brzmieć po prostu „Historia PRL”.

Publikacja: 06.03.2009 12:21

Bibliografia źródeł liczy 20 stron. W Archiwum Akt Nowych autor obcował między innymi z materiałami Centralnego Urzędu Planowania, Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Wydawnictw, Biura Listów i Inspekcji KC PZPR, Biura Skarg i Listów Urzędu Rady Ministrów, stałej Komisji Rady Ministrów ds. Walki z Alkoholizmem, Instytutu Koniunktur i Cen Handlu Zagranicznego, Instytutu Psychiatrii i Neurologii. 12 stron to spis prac socjologicznych o różnym stopniu uogólnień, wreszcie kolejne cztery strony to katalog inteligentnie skompletowanej biblioteczki podręcznej polskiej literatury pięknej drugiej połowy minionego stulecia. Krzysztof Kosiński chętnie czyta klasyków tematu: Hłaskę, Himilsbacha, Marka Nowakowskiego, Stachurę. Jego własne zdania dobrze zestawiają się z cytatami. Czasem chce się śmiać, lecz jeszcze na tej samej stronie powiewa grozą.

Czasami pojawia się pokusa, by wziąć do ręki kalkulator, bo dane statystyczne podawane są w litrach czystego 100-procentowego spirytusu na głowę. Tak więc w roku 1938 statystyczny mieszkaniec RP wypił 1,5 litra, w pierwszych latach powojennych 2,2 litra. Pod koniec lat 70. około 8,6 litra. Natomiast omawiając przykłady szczegółowe tej obszernej historii, autor zgodnie ze źródłami wspomina w każdej sprawie raczej o ilości flaszek, zwykle półlitrowych o mocy zawartości od 45 do 38 proc. Zdarza się, że mowa jest jedynie o nieokreślonych bliżej 15 butelkach koniaku, które aparat kontroli partyjnej odkrył w listopadzie 1964 r. w gabinecie przewodniczącego miejskiej Rady Narodowej w Wałbrzychu.

Jako mieszkaniec PRL spotykałem oczywiście na ulicach osoby po alkoholu, choć na Żoliborzu czy Krakowskim Przedmieściu nieporównanie rzadziej niż na spacerach po Pradze w towarzystwie Marka Hłaski. Od końca roku 1945 do połowy 1948 mieszkałem w Olsztynie. Wracając ze szkoły, przechodziłem przez centralny w mieście plac Wolności, na którym naprzeciw gmachu Urzędu Wojewódzkiego sąsiadowały ze sobą główna księgarnia i główna restauracja. Niezmiernie często mijali mnie ledwie trzymający się na nogach polityczni notable dobrze znani ogółowi z odświętnych okazji. Jedenastoletni zdawałem już sobie sprawę, że nowa władza opiera się głównie na ludziach z marginesu społecznego lub przynajmniej moralnie wątpliwych. Okazuje się, że wszelkie moje nieżyczliwe wyobrażenia na temat ludzi ówczesnej władzy to tylko blady cień tego, co zdarzało się rzeczywiście. Akta archiwalne po KC PZPR zawierają setki przykładów. „W kopalni »Andaluzja« nieformalny układ stworzyli

I Sekretarz POP, dyrektor szkoły zawodowej, miejscowa nauczycielka, a też instruktorzy prowadzący praktyki na terenie zakładu. Towarzystwo spotykało się u dyrektora w gabinecie, także w czasie zajęć szkolnych, oczywiście przy alkoholu omawiając interesy...”. To w czerwcu 1951 r. W 1964 r. „W jednej z podkrakowskich wsi klikę tworzy przewodniczący gminnej Rady Narodowej, I sekretarz Komitetu Gminnego Partii, będący równocześnie kierownikiem miejscowej szkoły, oraz instruktor Komitetu Powiatowego. Towarzystwo spotykało się regularnie na libacjach. Jedna z nich, zimą 1963, skończyła się fatalnie: wracając do domu, zgubili po drodze przewodniczącego. Zwłoki odnaleziono, dopiero gdy ruszyły wody. Nie odstraszyło to jednak pozostałych. Po wyborach do rad narodowych znalazła się skrzynka wódki dla uczczenia tego faktu. Do wódki potrzebna była zakąska, po którą wysłano jednego z uczestników libacji. Ten jednak widać miał już dość, bo przy przechodzeniu przez jezdnię wpadł pod samochód i zginął na miejscu”.

Krzysztof Kosiński przypomina ilość takich wypadków, opierając się najczęściej na listach – skargach nadsyłanych do ważnych instancji partyjnych. Masowość tych skarg donosów jest dla mnie zdumiewająca. Ani mnie, ani nikomu z moich przyjaciół i znajomych nigdy by nie przyszło do głowy wtrącać się do spraw wewnątrzpartyjnych. Nie przychodziło nam nawet do głowy, że obok zaciętych walk na górze między ludźmi Bieruta i Gomułki, Gomułki i Moczara, i kogo tam jeszcze, na dole, na szczeblu gmin i powiatów, toczyły się codziennie śmiertelne boje lokalnych grupek interesów. Jeśli donos znajdował potwierdzenie, czasem towarzysza wybroniono, czasem przenoszono na inny teren lub niższe stanowisko albo nawet „wyprowadzano z aparatu” i nowe postacie zasiadały w komitetach.

Procedery w lubelskim Polmosie praktykowane w latach 1982 – 1987 przybrały takie rozmiary, że nadzorujący walkę z alkoholem sekretarz KC generał Baryła informował o szczegółach ostatniego stalinowskiego gubernatora Polski. Jeden z oskarżonych przyznał, że przekazywał „wyroby spirytusowe” wojewodzie lubelskiemu, sekretarzowi komitetu wojewódzkiego, kierownikowi wydziału rolnego KW, wiceprezydentowi miasta, sekretarzom komitetu miejskiego. Praktyka była następująca: „Najpierw proszono mnie do urzędu lub KW, przedstawiano sprawy i potrzeby i później na umówiony dzień dostarczałem mniej więcej od 5 do 30 butelek jednorazowo, kilka razy w roku”.

W latach 60. napływało 6630 skarg rocznie na pijanych funkcjonariuszy MO. 22 lipca 1953 r. podczas uroczystego oddawania do użytku mostu na Wisłoce wybuchła awantura z udziałem pijanego II sekretarza Komitetu Powiatowego. W rękoczynach wzięła udział żona zastępcy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Jaśle, w szamotaninę wmieszał się jej małżonek. Z początkiem roku 1989 Kiszczak Czesław wpadł na pomysł, by wydać zarządzenie nakazujące sprawdzać, czy oficerowie SB są zdolni do wydajnej służby w dzień po ich imieninach.

Jedynie brak opisu i analizy, statutowej, by tak rzec, działalności Służby Bezpieczeństwa każe odrzucić pomysł, by traktować „Historię pijaństwa” jako kompletną historię PRL. Natomiast w pełni wyczerpująco zostały tu przedstawione zasady i paradoksy ekonomii realnego socjalizmu i planowej gospodarki wyrobami spirytusowymi. Już od wiosny 1948 r. pracownicy gorzelni „musieli przystąpić do socjalistycznego współzawodnictwa pracy”. Każdy kolejny plan zakładał dynamikę wzrostu produkcji. Koszty wyprodukowania 1 litra wódki wynosiły 6 proc. ceny sprzedażnej w sklepie. Jeszcze 4 proc. pochłaniała dystrybucja i flaszki, czyli 90 proc. to czysty zysk. Wpływy z monopolu wynosiły 10 proc. budżetu państwa. W późnym okresie doszły nawet do jednej szóstej.

Gdy czasem zawodzili nabywcy, pocieszano się, że „sytuacja na odcinku sprzedaży wódek może ulec poprawie po rozpoczęciu sezonu budowlanego”. Kierowano wówczas większe zapasy do sklepów sąsiadujących z budowami. Badania przeprowadzone w Warszawie w czerwcu 1962 r. wykazały, że ośmiu na dziesięciu robotników budowlanych w Warszawie pracowało przez część dnia w stanie nietrzeźwym.

Manipulacje statystyczne to też istotny wątek tej opowieści. Od stycznia 1960 r. rozpoczęto sprzedaż lepszych gatunków wódki w eksporcie wewnętrznym za dolary lub bony PKO. Zbywane w ten sposób jakieś 24 miliony litrów 100-procentowego alkoholu nie wchodziły do statystyki krajowego spożycia. Dopiero gdy pod koniec lat 80. stało się oczywiste, że straty nie tylko ludzkie, ale także dewastacja sprzętu, absencje w pracy, coraz lichszy poziom wytwarzanych wyrobów poważnie przekraczają wpływy do budżetu, władcy zasiedli przy stole zastawionym butelkami wody mineralnej, popijając tylko z boku coś mocniejszego. Wypada kończyć. Myślałem od kwadransa o łyku cisowianki. Ale chyba raczej zaparzę herbatę.

[i]Krzysztof Kosiński „Historia pijaństwa w czasach PRL”. Wydawnictwo Neriton-Instytut Historii PAN, Warszawa 2008[/i]

Bibliografia źródeł liczy 20 stron. W Archiwum Akt Nowych autor obcował między innymi z materiałami Centralnego Urzędu Planowania, Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Wydawnictw, Biura Listów i Inspekcji KC PZPR, Biura Skarg i Listów Urzędu Rady Ministrów, stałej Komisji Rady Ministrów ds. Walki z Alkoholizmem, Instytutu Koniunktur i Cen Handlu Zagranicznego, Instytutu Psychiatrii i Neurologii. 12 stron to spis prac socjologicznych o różnym stopniu uogólnień, wreszcie kolejne cztery strony to katalog inteligentnie skompletowanej biblioteczki podręcznej polskiej literatury pięknej drugiej połowy minionego stulecia. Krzysztof Kosiński chętnie czyta klasyków tematu: Hłaskę, Himilsbacha, Marka Nowakowskiego, Stachurę. Jego własne zdania dobrze zestawiają się z cytatami. Czasem chce się śmiać, lecz jeszcze na tej samej stronie powiewa grozą.

Pozostało 89% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski