Bibliografia źródeł liczy 20 stron. W Archiwum Akt Nowych autor obcował między innymi z materiałami Centralnego Urzędu Planowania, Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Wydawnictw, Biura Listów i Inspekcji KC PZPR, Biura Skarg i Listów Urzędu Rady Ministrów, stałej Komisji Rady Ministrów ds. Walki z Alkoholizmem, Instytutu Koniunktur i Cen Handlu Zagranicznego, Instytutu Psychiatrii i Neurologii. 12 stron to spis prac socjologicznych o różnym stopniu uogólnień, wreszcie kolejne cztery strony to katalog inteligentnie skompletowanej biblioteczki podręcznej polskiej literatury pięknej drugiej połowy minionego stulecia. Krzysztof Kosiński chętnie czyta klasyków tematu: Hłaskę, Himilsbacha, Marka Nowakowskiego, Stachurę. Jego własne zdania dobrze zestawiają się z cytatami. Czasem chce się śmiać, lecz jeszcze na tej samej stronie powiewa grozą.
Czasami pojawia się pokusa, by wziąć do ręki kalkulator, bo dane statystyczne podawane są w litrach czystego 100-procentowego spirytusu na głowę. Tak więc w roku 1938 statystyczny mieszkaniec RP wypił 1,5 litra, w pierwszych latach powojennych 2,2 litra. Pod koniec lat 70. około 8,6 litra. Natomiast omawiając przykłady szczegółowe tej obszernej historii, autor zgodnie ze źródłami wspomina w każdej sprawie raczej o ilości flaszek, zwykle półlitrowych o mocy zawartości od 45 do 38 proc. Zdarza się, że mowa jest jedynie o nieokreślonych bliżej 15 butelkach koniaku, które aparat kontroli partyjnej odkrył w listopadzie 1964 r. w gabinecie przewodniczącego miejskiej Rady Narodowej w Wałbrzychu.
Jako mieszkaniec PRL spotykałem oczywiście na ulicach osoby po alkoholu, choć na Żoliborzu czy Krakowskim Przedmieściu nieporównanie rzadziej niż na spacerach po Pradze w towarzystwie Marka Hłaski. Od końca roku 1945 do połowy 1948 mieszkałem w Olsztynie. Wracając ze szkoły, przechodziłem przez centralny w mieście plac Wolności, na którym naprzeciw gmachu Urzędu Wojewódzkiego sąsiadowały ze sobą główna księgarnia i główna restauracja. Niezmiernie często mijali mnie ledwie trzymający się na nogach polityczni notable dobrze znani ogółowi z odświętnych okazji. Jedenastoletni zdawałem już sobie sprawę, że nowa władza opiera się głównie na ludziach z marginesu społecznego lub przynajmniej moralnie wątpliwych. Okazuje się, że wszelkie moje nieżyczliwe wyobrażenia na temat ludzi ówczesnej władzy to tylko blady cień tego, co zdarzało się rzeczywiście. Akta archiwalne po KC PZPR zawierają setki przykładów. „W kopalni »Andaluzja« nieformalny układ stworzyli
I Sekretarz POP, dyrektor szkoły zawodowej, miejscowa nauczycielka, a też instruktorzy prowadzący praktyki na terenie zakładu. Towarzystwo spotykało się u dyrektora w gabinecie, także w czasie zajęć szkolnych, oczywiście przy alkoholu omawiając interesy...”. To w czerwcu 1951 r. W 1964 r. „W jednej z podkrakowskich wsi klikę tworzy przewodniczący gminnej Rady Narodowej, I sekretarz Komitetu Gminnego Partii, będący równocześnie kierownikiem miejscowej szkoły, oraz instruktor Komitetu Powiatowego. Towarzystwo spotykało się regularnie na libacjach. Jedna z nich, zimą 1963, skończyła się fatalnie: wracając do domu, zgubili po drodze przewodniczącego. Zwłoki odnaleziono, dopiero gdy ruszyły wody. Nie odstraszyło to jednak pozostałych. Po wyborach do rad narodowych znalazła się skrzynka wódki dla uczczenia tego faktu. Do wódki potrzebna była zakąska, po którą wysłano jednego z uczestników libacji. Ten jednak widać miał już dość, bo przy przechodzeniu przez jezdnię wpadł pod samochód i zginął na miejscu”.
Krzysztof Kosiński przypomina ilość takich wypadków, opierając się najczęściej na listach – skargach nadsyłanych do ważnych instancji partyjnych. Masowość tych skarg donosów jest dla mnie zdumiewająca. Ani mnie, ani nikomu z moich przyjaciół i znajomych nigdy by nie przyszło do głowy wtrącać się do spraw wewnątrzpartyjnych. Nie przychodziło nam nawet do głowy, że obok zaciętych walk na górze między ludźmi Bieruta i Gomułki, Gomułki i Moczara, i kogo tam jeszcze, na dole, na szczeblu gmin i powiatów, toczyły się codziennie śmiertelne boje lokalnych grupek interesów. Jeśli donos znajdował potwierdzenie, czasem towarzysza wybroniono, czasem przenoszono na inny teren lub niższe stanowisko albo nawet „wyprowadzano z aparatu” i nowe postacie zasiadały w komitetach.