Cocteau stał na estradzie w świetle jupiterów (telewizja, kronika filmowa), niski, suchy, w garniturze czarnym, koszuli białej – mankiety ze spinkami – i z dużymi rękami, przechyloną w tył głową i wysuniętą nogą. Miał wygląd czerstwego starca. Przemawiał prof. Jerzy Toeplitz, potem głos zabrał Cocteau, lecz był to głos skrzeczący i niezbyt przyjemnej barwy. Mówił krótko, ale dowcipnie, podczas jego przemowy coś się filmowcom z hukiem zwaliło na podłogę, nawiązał do tego „accident technique”. Zakończył… „je part” i opuścił salę, a my oglądaliśmy ten film surrealistyczny, oniryczny, pełen zaskoczeń, w roli głównej sam Cocteau, ale był i łysy Yul Brynner, w pewnej chwili pojawił się nawet sam Picasso.
W poniedziałek 24., odbył się w salach rektorskich Uniwersytetu Warszawskiego uroczysty coctail na cześć znamienitego gościa. U wejścia witali prof. Aleksander Gieysztor i prof. Wacław Sierpiński – gospodarze spotkania, na sali rektor Stanisław Turski, jak zawsze w kołnierzyku Słowackiego, profesorowie: Tatarkiewicz, Doroszewski, Lorentz, Zachwatowicz, Kuratowski, same tuzy, przyjechał ambasador Francji Burin de Rossiers. Był i Jerzy Lisowski, okazały, ale jeszcze bez brody i tak razem oczekiwaliśmy mistrza. Brakowało Jarosława Iwaszkiewicza, którego Cocteau znał jeszcze z lat 20., ale był chory i nie mógł przyjechać ze Stawiska.
Ale otóż i Cocteau, skromnie staje koło stołu, rozmawiając najpierw z prof. Tatarkiewiczem, potem z Francuzami. Pyta mnie Gieysztor: „Czy chce pan poznać pana Cocteau?” Oczywiście, przedstawia mnie, gość rozmawiał właśnie ze starszym panem o wymiętoszonej twarzy, w przekrzywionej muszce, był to profesor Choróbski, lekarz, którego po latach poznałem jako przyjaciela Jana Brzękowskiego. Podszedł ambasador francuski: „Czy długo tu pan jeszcze zostaje?” – pyta go Cocteau. „Nie wiem, póki mnie nie odwołają”. Cocteau: „To trzeba prosić generała, żeby pana zostawił”. Ambasador: „Przed wojną długo tu był ambasador Noel” itd. Cocteau zaczął wychwalać teraz filmy młodych, które dziś oglądał. Chwalił Jana Lenicę, choć nazwiska nie pamiętał, ale tytuł tak: „Monsieur Tete” i ten drugi film, tu ruch ręką płynny, chyba mu o „Somnambulików” chodziło. Ale wszystkie wasze filmy (to do mnie) są pesymistyczne, smutne. Wyjeżdża jutro rano i weźmie z Warszawy odlew ręki Chopina, który wczoraj dostał, i butelkę wódki. Ucieszony z konceptu powtarzał go jeszcze dwa razy.
Gdy ambasador zniknął, opowiedział Cocteau o wczorajszej wyprawie do Żelazowej Woli, gdzie dom był zamknięty i tylko przez okno zobaczył fortepian. Obiad zjadł w Nieborowie. Pochwalił odbudowę Warszawy, szczególnie Starego Miasta, gdzie Adam Mauersberger oprowadził go po wystawie w Muzeum Adama Mickiewicza. Wpisał się tam do księgi pamiątkowej: „Pierwszy raz spaceruję w duszy poety jak po ogrodzie”.
Przystąpił wtedy do nas młodzian w kamizelce ze złotymi guzikami, który dotąd nudził się manifestacyjnie i spacerował zniechęcony. „Pan go nie zna, to mój syn...”, a kiedy zobaczył moją, widać zdziwioną, minę, dodał: „Fils... adoptif, grał ze mną w filmie »Orfeusz«, jest malarzem”. Bodaj on właśnie został generalnym sukcesorem praw autorskich mistrza.