Autor znakomitego „Sklepu potrzeb kulturalnych” i symptomatycznie zatytułowanej książki „O Szwejku i o nas” wydawał się predestynowany do dokonania nowego, udanego przekładu arcydzieła Jaroslava Haška.
Podkreślam – udanego, gdyż poprzednia próba, którą podjął w 1991 r. Józef Waczków, okazała się nieudana. „Dole i niedole dzielnego wojaka Szwejka podczas wojny światowej” nie spodobały się miłośnikom powieści, przyzwyczajonym do niewolnego od błędów, ale świetnego literacko przekładu Pawła Hulki-Laskowskiego, pierwszego tłumacza „Szwejka” na polski, jeszcze z początku lat 30. zeszłego wieku.
Waczków – na co zwraca uwagę Kroh – niewątpliwie przesadził ze stylizacją, każąc Szwejkowi mówić „potoczniej niż potocznie, kolokwialniej niż kolokwialnie”. Poza tym stolarze powiadają, że „klej dobrze trzyma, kiedy go nima”. Tego klajstru w przekładzie Waczkowa było za dużo, u Kroha nie czuje się go, nie znaczy to jednak, że nowe tłumaczenie rzuca na kolana.
Owszem, poprawione zostały błędy Hulki-Laskowskiego: nie ma już „dworu królowej” miast nazwy miejscowości Královy Dvur, hotelarz Faustyn jest, po prostu, alfonsem, a nie „pastuchem”, a w knajpie gra orkiestra weteranów, nie zaś „artylerii”.
Liczne przypisy ułatwiają lekturę dzieła zwłaszcza młodym czytelnikom, ale i starszym przyda się informacja, co to właściwie był ten cholerny opodeldok, którym smarował się Szwejk. Zabrakło jednak odnośnika np. przy „tamburze”, a to u Hulki-Laskowskiego był bardziej zrozumiały „dobosz”. W dawnym przekładzie żołnierze grali w „oczko”, teraz rżną w „kaufcwika”.