Piotr Szulkin jest twórcą niemal zapomnianym. Rzadko staje za kamerą. Nie umie, a może nie chce wystawać na telewizyjnych korytarzach, wydeptywać ministerialnych czy PISF-owskich korytarzy, negocjować z producentami. Pewnie dlatego w ciągu ostatnich 19 lat zrobił jeden film fabularny — gorzkiego i prowokacyjnego „Króla Ubu” (2003) i jeden telewizyjny — „Mięso” (1993), ironiczny komentarz do naszego narodowego myślenia.
Box z jego „kosmiczną” tetralogią, zrealizowaną w latach 1979-85, przypomina artystę niezwykle interesującego, który nigdy nie wpisał się w żadne grupy ani trendy, lecz szedł własną drogą. Oswoił niepopularny w polskim kinie gatunek science-fiction zamieniając go w społeczno-filozoficzny dyskurs o świecie i kondycji człowieka. Nawiązujący do prozy Gustawa Meyrinka „Golem” (1989) jest opowieścią o strachu przed innością w świecie po zagładzie, gdzie doktorzy przerabiają jednostki zdegenerowane na pełnoprawnych członków społeczeństwa.
Oparta na motywach powieści Herberta George’a Wellsa „Wojna światów. Następne stulecie” (1981), to osadzona w czasie najazdu Marsjan historia medialnych manipulacji. W „O-bi, O-ba. Koniec cywilizacji” (1984) w betonowej budowli chroni się ośmiuset chorych i głodnych ludzi, których władza łudzi nadejściem cudownej arki mającej przynieść ratunek. „Ga, ga. Chwała bohaterom” (1985) to historia miłości więźnia-Ziemianina do prostytutki na odległej planecie Australia-458.
Obrazy Szulkina pokazują apokaliptyczną wizję świata po wielkiej katastrofie. Rzeczywistość zdegradowaną i sztuczną. Państwa zarządzane przez tyranów, podporządkowujących sobie obywateli i uprawiających manipulację uwłaczającą ludzkiej godności i rozumowi. Ale Szulkin — przewrotnie — nie opowiada o tych, którzy rządzą. Jego bohaterami są zwykli ludzie, zazwyczaj nie mający dość siły ani odwagi, żeby uwolnić się z jarzma, wyrwać ku wolności. Ogłupiali od papki, którą im się codziennie sączy do głów, niezdolni do buntu. Zamienieni w posłuszne maszyny. W tym świecie tylko nieliczni zdobywają się na idealizm, odruchy serca, tęsknotę za czymś innym.
Filmy Szulkina różniły się od modnych w tamtym czasie s-f Lucasa czy Spielberga. Pokazywały, że dobro nie zawsze zwycięża zło, że presja otoczenia bywa niszcząca, że w systemie totalitarnym człowiek niewiele znaczy, a na świecie nie ma happy-endów. Chyba, że jak w „Ga. ga. Chwała bohaterom” — ratunkiem ma być ucieczka rodem z hollywoodzkiej bajki.