Wenecja kicz project

Najgorsze książki świata

Publikacja: 10.10.2009 15:00

Czy to romans? Przewodnik kulinarny? Książka, która przybliża uroki Wenecji? Po trzykroć tak!” – pisze na okładce „Tysiąca dni w Wenecji” Marleny de Blasi wydawca, zachwalając tę „ciepłą, zabawną i inspirującą” książkę. Po trzykroć nie – odpowiadam.

Nie – dla ciepłych, zabawnych i inspirujących powieści, które nie są ani przewodnikami, ani książkami kucharskimi, ani romansami, usiłując być tym wszystkim po trochu. Zapewne da się to napisać przyzwoicie, ale do tego trzeba talentu, którego Marlenie de Blasi brakuje, podobnie jak brakowało go sławiącemu uroki Prowansji Peterowi Mayle’owi („Dobry rok”) i Frances Mayes („Pod słońcem Toskanii”), których autorka „Tysiąca dni w Wenecji” naśladuje. Wszyscy oni mają za sobą ciekawe przeżycia. Na literaturę to jednak za mało, choć na komedię romantyczną w sam raz. „Dobry rok” z sukcesem przeniósł na ekran Ridley Scott (z Russellem Crowe w roli głównej), a „Pod słońcem Toskanii” nie najgorzej udało się Audrey Wells (bohaterkę zagrała Diane Lane). I to jest zdecydowanie najciekawsze w tej historii. Bo na podstawie „Tysiąca dni w Wenecji” mógłby powstać „ciepły, zabawny i inspirujący” film, tak jak na podstawie tamtych książek. Ich ekranizacje są całkiem udane i da się je oglądać z pewną przyjemnością. Czytanie ich to strata czasu.

Opowieści spisane przez dwie Amerykanki (de Blasi i Mayes) i Brytyjczyka (Mayle) są oparte na podobnym schemacie. Anglosasi przyjeżdżają na kontynent europejski z powodu uczucia („Tysiąc dni w Wenecji”) bądź rozczarowania dotychczasowym życiem. W nowych miejscach zapuszczają korzenie, odnajdują miłość i wewnętrzną harmonię. A w każdym z tych wypadków, należy dodać, mamy do czynienia z „kobietami z przeszłością” i „mężczyzną po przejściach”.

Wszystko kończy się happy endem, do którego można dopisać ciąg dalszy. W każdej z książek zachwalane są uroki krajobrazu, tubylcy (włoscy i francuscy) oraz jedzenie. A nawet konkretne restauracje i zabytki, które później z książką w ręku zwiedzają czytelnicy.

Trzeba przyznać, że w „Tysiącu dni w Wenecji” najciekawsze są opisy gotowania, zdobywania produktów do kuchni i przepisy na potrawy. Co w sumie dziwić nie powinno, bo Marlena de Blasi pisała wcześniej książki kucharskie i sama prowadziła restaurację. Zakochał się w niej pewien Włoch imieniem Fernando, gdy tylko zobaczył ją na placu św. Marka. Z początku jest nieufna, ale Nieznajomy (jak go nazywa) nie ustępuje. Przyjechał do niej do Ameryki, oświadczył się i został przyjęty. Bohaterka przeprowadza się do Wenecji i spędza tam tytułowe tysiąc dni. Najpierw czuje się obco, ale z biegiem czasu polubi życie w mieście na wodzie i zostanie zaakceptowana przez nowe otoczenie. Wtedy jej mąż zarządzi przeprowadzkę do Toskanii, gdzie para planuje otworzyć pensjonat. Koniec i bomba.

A najzabawniejsze, że to wszystko, jak się zdaje, jest niemal w 100 procentach prawdą, bo Marlena de Blasi opisała swoją biografię. Co dowodziłoby, że kiczowate historie zdarzają się nie tylko w kiepskich powieściach, ale i w życiu.

Marlena de Blasi „Tysiąc dni w Wenecji”. Przeł. Małgorzata Hesko-Kołodzińska. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski