Autor autobiograficznej powieści "Rzeczy pierwsze" wykazał się imponującą dyscypliną słowa. To proza bardzo zwarta i precyzyjna, a dzięki zwięzłości – także dowcipna.
Wszystko, co Klimko-Dobrzaniecki opisał, mogło wydarzyć się w rzeczywistości, ale równie dobrze – może być zmyśleniem. Wspaniale operuje prawdą – faktyczną i literacką. Wbrew powszechnemu przekonaniu, że literatura naśladuje życie, lektura książki pozwala wierzyć, że jest odwrotnie. Życie bohatera nie układa się w linearną historię, jest – jak w ludzkiej pamięci – mozaiką niesamowitych obrazków, absurdalnych anegdot, portretów napotkanych osób i ich przeżyć.
Narrator często ustępuje pola zasłyszanym zdarzeniom, cudzym losom – podkreślając, że wszystko, co najważniejsze, rozgrywa się między ludźmi. Biografia autora jest przede wszystkim wspomnieniem nietuzinkowych znajomości.
W okresie dziecięcym pisarza szczególną postacią był wujek, który – wraz z odejściem żony – stracił sens życia i coraz częściej zaglądał do butelki. Zastępował Hubertowi ojca i zanim popełnił samobójstwo, zdążył przekazać mu garść uczuć, mądrych rad i trochę forsy na uregulowanie mandatu. Naukę o życiu autor kontynuował, podróżując autostopem przez Europę. Niezwykłym towarzyszem jego międzynarodowych przygód był Japończyk rozmiłowany w marynowanym mango. A dowodem ich przyjaźni – wspólne skubanie indyków i emigracyjna Wigilia.
Autor pokazuje klasę, zmieniając własne przeżycia w świetną literaturę, ale także używając wyobraźni, by ożywić historie innych. Najpiękniejsza opowieść dotyczy dziadków, którzy trwali razem mimo nieszczęść i okrucieństw wojny.