Gołębiewski, podobnie jak wcześniej („Xenna moja miłość”, „Melanże z Żyletką”, „Disorder i ja”) epatuje erotyką, nie tyle ocierając się o pornografię, ile śmiało poruszając na jej terenie. Jego bohaterowie, poza uprawianiem seksu, na okrągło chlają, ćpają i słuchają punk rocka, ale że przecież wszystko to u tego autora było, tym razem zafundował jeszcze czytelnikom zbrodnię.
I to podwójną, bo wyjątkowo okrutne zabójstwo 14-letnich bliźniaków, o cechach mordu satanistycznego, z pozostawioną „wizytówką” sprawcy w postaci pentagramu, pięcioramiennej gwiazdy w kole. Co skądinąd nie ma większego znaczenia, o czym przekona się główny bohater „Złam prawo”, po 20 latach wznawiając prywatne śledztwo w tej sprawie.
Morderstwa miały miejsce na warszawskim Żoliborzu w 1981 roku, a opowiadający o nich narrator – zarazem bohater powieści – był wówczas rówieśnikiem ofiar. I tak dochodzimy do istoty „Złam prawo”, która jest niczym innym jak powieścią inicjacyjną, jeszcze jednym pamiętnikiem z okresu dojrzewania. I trzeba przyznać, napisanym ze swadą, wiarygodnym, interesującym.
Początek lat osiemdziesiątych w Polsce, z „Solidarnością” i stanem wojennym, został już opisany tysiące razy, Łukasz Gołębiewski nie posłużył się jednak ściągawkami. Krzysztof, bo tak ma na imię bohater jego powieści, czas po 13 grudnia 1981 roku spędza nie na rozrzucaniu ulotek i skandowaniu „Wrona orła nie pokona”, a na pracowitym sklejaniu zakupionego w Składnicy Harcerskiej modelu „Aurory”.
Poza dziewczynami, którymi interesuje się – podobnie jak wszyscy chłopcy w jego wieku – najbardziej, sporo czyta, science fiction, ale i klasykę i dochodzi do jakże słusznego wniosku, że „to co się dzieje naprawdę, nie jest nawet w połowie tak ciekawe jak fabuła niektórych książek”.