Jiro Taniguchi to klasyk mangi. Rocznik 1947, na koncie mnóstwo prestiżowych nagród, szacunek w ojczyźnie i na Zachodzie. Rysuje realistycznie, w czystym, jasnym stylu. Fizjonomie jego pozytywnych postaci są bliźniaczo podobne, o urodzie euro-azjatyckiej. Natomiast wśród negatywnych typów panuje większe wizualne zróżnicowanie.
Autor ułatwia sobie życie, wykonując tła z pomocą komputera, lecz i tak dokonuje tytanicznej pracy przy każdym tomie. Bowiem jego opowieści graficzne są rozbudowane, z mistrzowsko przemyślaną dramaturgią, precyzyjnie prowadzone. Właściwie to gotowe scenariusze filmowe. Skojarzenie z ekranem tym bardziej uprawomocnione, że Taniguchi rysuje jakby pracował kamerą. Ujmuje kadry pod różnymi kątami, stosuje szerokie plany, zbliżenia i ciasne dojazdy do detalu, zwłaszcza oczu. Każdy jego komiks jest jak seans kinowy. Skośnookie galerianki
W „Ratowniku”, najnowszym jego dziele na polskim rynku protagonista wydaje się zbyt pozytywny jak na współczesne standardy. Jednak problem stanowiący podwaliny akcji jest aktualny, wręcz palący.
Opowieść zaczyna się podobnie jak film „Galerianki”: Megumi, wzorowa uczennica, wpada w niewłaściwe towarzystwo. I znika z domu. Złym duchem piętnastolatki okazuje się szkolna koleżanka. Także małolata, lecz już doświadczona seksualnie, wymieniająca wdzięki na towar.
Panny szukają wrażeń w tokijskiej dzielnicy Shibuyi, pełnej galerii handlowych, klubów i podejrzanych lokali. Kręcą się tam inne cyniczne lolitki, ich podtatusiali amatorzy oraz różnorakie typy spod ciemnej gwiazdy.