Runęły już wieże WTC, wybuchła wojna w Afganistanie. Powszechnie obecne obrazy wojny posłużyły jej do rozważań o dzisiejszym wyobrażeniu bólu i śmierci, potrzebie patrzenia i uczestniczenia, o dokumentowaniu prawdy i jej przeinaczaniu. W finale Sontag stwierdza, że niesłabnący „uwodzicielski czar wojny” nie pozwala zrozumieć cierpienia ani nawet go sobie wyobrazić. Fotografie wojenne pełnią wiele funkcji, oprócz tej, którą zwyczajowo im przypisujemy.
Sontag prześledziła historię cierpienia i jego portrecistów. Nawiązuje do malarskich obrazów, analizuje karierę zdjęć wojennych: od XIX-wiecznych walk na Krymie i starcia amerykańskiej Północy z Południem, przez dwie wojny światowe, Wietnam, Rwandę i Bośnię, po teraźniejsze konflikty. Każda wojna ma swoje ikony, Sontag wybrała kilkanaście, by na konkretnych przykładach opisać relacje między wizją a rzeczywistością udręki, intencje fotografów i technologię, która – zamiast obiektywizować przedstawiany świat – stwarza go na nowo.
Od początku wojna w kadrach była aranżowana – przede wszystkim dlatego, że pierwsze techniki fotografowania wymagały długiego naświetlania negatywów, upozowania bohaterów, żywych lub martwych.
Niemal wszystkie najsłynniejsze zdjęcia wojenne zostały sfabrykowane, odtwarzały już dokonane zdarzenia. Dopiero ujęcia Roberta Capy z wojny w Hiszpanii uchwyciły dokładny moment śmierci.
Sontag wskazuje jednak, że autentyczność fotografii nie jest gwarantem jej wartości, jej „prawdomówności”. Kadry nie są bezstronne.