Drugi obieg bez debitu

Całkowite unicestwienie drugiego obiegu nie było celem bezpieki, wolała ona czerpać z jego istnienia własne korzyści.

Publikacja: 02.04.2011 01:01

Z Justyną Błażejowską, autorką „Papierowej rewolucji", rozmawia Tomasz Zbigniew Zapert

– W świetle pani książki bardzo niekorzystnie wypadają salonowe ikony wydawnictw podziemnych: Jan Kofman, Grzegorz Boguta i Mirosław Chojecki...

– Problem nie sprowadza się do poszczególnych nazwisk, ale do tego, że do dnia dzisiejszego obowiązuje świetlany obraz, nie tylko niezależnego ruchu wydawniczego, ale i „Solidarności", tej legalnej i nie, oraz całej opozycji lat 70. i 80. Widoczna jest tu pewna analogia do sposobu omawiania dziejów państwa podziemnego, przy opisie którego niejednokrotnie pomija się pewne jego aspekty, uznane za mogące zaszkodzić legendzie. W swojej książce nie uciekam od kwestii drażliwych i – jak sądzę – dlatego właśnie spotkała się ona z tak gwałtowną reakcją i krytyką, zarówno działaczy drugiego obiegu, jak i różnego rodzaju obrońców mitu. Próbują oni utrzymać ugruntowaną wersję wydarzeń, wykluczającą występowanie jakichkolwiek poważniejszych patologii. Ostatnio coraz częściej odnoszę zresztą wrażenie, że zwłaszcza młodzi historycy boją się podejmowania tematów kontrowersyjnych, a jeśli już się na to decydują, to prezentują je bardzo poprawnie. Sposób potraktowania Sławomira Cenckiewicza czy Pawła Zyzaka, obawy przed problemami zawodowymi czy związanymi z uzyskaniem tytułu naukowego działają na nich paraliżująco.

Historiografia III Rzeczypospolitej eliminowała określone osoby, inicjatywy czy zjawiska. Tymczasem ja starałam się przypomnieć, jak wielką rolę w szerzeniu wolnego słowa odegrał np. Krzysztof Wyszkowski, który do 1980 r. wydał wszystkie dzienniki Witolda Gombrowicza w łącznym nakładzie kilkunastu tysięcy egzemplarzy.

– Jakie były największe bestsellery II obiegu, a jakie tytuły okazały się szczególnymi niewypałami?

– Miano prawdziwego przeboju podziemia zyskała wydana w 1977 r. przez Polskie Porozumienie Niepodległościowe broszura „Obywatel a Służba Bezpieczeństwa", niepodpisana, ale jak wiemy autorstwa mecenasa Jana Olszewskiego. Dzięki niej uczestnicy działań uznawanych przez władze za antysocjalistyczne, często całkowicie anonimowi, zatem tym bardziej narażeni na nadużycia ze strony aparatu władzy i represji, przestawali być wobec niego bezradni, a próby przesłuchań kończyły się odmową składania zeznań, oczywiście z odwołaniem się do odpowiedniego artykułu (166 k.p.k.!). Sam poradnik doczekał się licznych mutacji i wznowień.

Jeśli chodzi o literaturę piękną, wspomnieniowo-reportażową, historię i historiografię oraz publicystykę polityczną, bo na takie grupy podzielić można publikowane w drugim obiegu dzieła i prace, bestsellerów było tak dużo, że nie uda nam się ich tutaj wymienić. W końcu chodziło o najwybitniejszych przedstawicieli polskiego i światowego pisarstwa, fundamentalne rozprawy filozoficzne, socjologiczne, politologiczne czy ekonomiczne, oraz tematy przez dziesięciolecia absolutnie zakazane (Katyń, 17 września 1939 r., zbrodnie komunizmu...). Ale też wielką popularnością cieszyła się wzorowana na francuskim klasyku  książeczka Maryny Miklaszewskiej „Mikołajek w szkole PRL", choć oczywiście wśród dzieci...

– Jak na drugi obieg zareagowali czytelnicy?

– Na samym początku traktowali bibułę nieufnie, obawiając się prowokacji ze strony bezpieki. Pozacenzuralny druk – to nie mieściło się w głowie. Niemniej druga połowa lat 70. to – jak nazwał ją Krzysztof Mętrak – prawdziwa „era samizdatów" – stale rosnąca liczba książek i pism, dzięki udoskonalaniu techniki w coraz wyższych nakładach, nawet do kilku czy kilkunastu tysięcy egzemplarzy. Inna sprawa, że na skutek działań Służby Bezpieczeństwa znaczna część urobku była konfiskowana lub rozprowadzana pod operacyjną kontrolą. W okresie „Solidarności" rozbudzony głód wolnego słowa stał się tak duży, że nie dało się go zaspokoić w żaden sposób. Związkowy dziennik „Wiadomości Dnia" Ośrodka Badań Społecznych Regionu Mazowsze ukazujący się od stycznia 1981 r. zaczynał od czterech sztuk, drugi numer liczył 150, dziesiąty 1000. Latem redakcja chwaliła się, że dochodzi do 14 tys. (do lipca wypuściła ich łącznie ponad milion), a pisma wciąż brakowało. „Wolny Związkowiec" za sprawą drukowania go na poligrafii zakładowej Huty Katowice miał nawet 50-tysięczny nakład. Niezwykła popularność tej gazetki wiązała się z zamieszczaniem rysunków miśka-Breżniewa, wywołujących przy okazji wściekłość Sowietów rozpatrujących problem nawet na posiedzeniach sowieckiego Biura Politycznego. Szeroko kolportowana i czytana bibuła była bardzo ważnym źródłem wiedzy i po 13 grudnia, a ponadto stanowiła symbol trwania społecznego oporu i istnienia „Panny S.", choć brutalnie pobitej i szykanowanej.

– Zaskoczyło mnie, że drugi obieg też miewał trudności z popytem...

– Zmniejszanie się kręgu odbiorców najłatwiej byłoby wytłumaczyć kryzysem struktur podziemnej „Solidarności" oraz zmęczeniem i zniechęceniem społeczeństwa, dla którego najważniejsze stawało się pokonywanie trudów dnia codziennego, a nie strawa duchowa w postaci zakazanej książki, ale wszystko jest w istocie dużo bardziej skomplikowane. Z uwagi na to, że klasyczne utwory pozacenzuralne zostały już opublikowane, coraz częściej drukowano byle co, ale też byle jak, a – dodajmy – ceny bibuły wcale nie należały do niskich. Działalność poligraficzna ulegała zresztą daleko idącej komercjalizacji, czego najlepszym przykładem był rynek podziemnych znaczków pocztowych. Ponadto zasady przyznawania zagranicznych dotacji poprzez specjalnie w tym celu utworzony Fundusz Wydawnictw Niezależnych, sprowadzające się do rozpatrywania liczby tytułów powodował, że najważniejsza okazywała się nie jakość, ale ilość, a poza tym sam czytelnik przestawał być potrzebny, co w skrajnych przypadkach kończyło się produkowaniem książek, które w ogóle nie trafiały do kolportażu. Na obniżenie się poziomu nie bez znaczenia miała wpływ zmiana polityki cenzuralnej państwa dająca możliwość oficjalnego publikowania tego, co jeszcze do niedawna nie miało prawa ujrzeć światła dziennego. W ten sposób państwowy wydawca odbierał wydawcy niezależnemu nie tylko klientów, ale i autorów, także tych sztandarowych, jak np. Tadeusz Konwicki.

– Władza ludowa usiłowała przejąć i innych autorów drugoobiegowych, o czym wiemy z meldunku delatorskiego rekordzisty pośród TW, Kazimierza Koźniewskiego...

– Był to jeden z elementów walki o duszę buntującego się pisarza, a jednocześnie pomysłów na odbieranie racji bytu drugiemu obiegowi. Jeszcze w latach 70. proponowano autorom powrót na łono władzy i zdjęcie ciążących na nich restrykcji cenzuralnych, za co żądano jednak odstąpienia od współpracy z wydawnictwami niezależnymi. Kazimierz Orłoś wspominał swoje spotkanie z prezesem PIW Andrzejem Wasilewskim, na które przybył, aby podpisać umowę na druk „Cudownej meliny". I kiedy naiwnie sądząc, że coś się w Polsce zmienia na lepsze, podniósł rękę z długopisem, usłyszał: „Rozumiem, że rezygnuje pan z drukowania w »Zapisie«" (pozacenzuralnym kwartalniku literackim). Pisarz ofertę tę odrzucił, ale np. Jerzy Andrzejewski zgodził się na oficjalne wydanie jego „Miazgi" z „nieznacznymi skrótami", argumentowanymi sojuszem ze Związkiem Sowieckim, a obejmującymi... ok. 10 procent całości maszynopisu.

– Pionierzy wydawniczego podziemia w PRL nie wykorzystywali konspiracyjnych wzorców przodków.

– Wbrew pozorom doświadczenia w zakresie roboty podziemnej są trudno przekazywalne. Każde pokolenie musi się uczyć na własnej skórze, na zasadzie prób i błędów, dopiero z czasem wypracowując odpowiednie dla danych okoliczności metody. Dlatego też np. w pierwszych tygodniach stanu wojennego „konspira" wyglądała niekiedy prawie tak, jak przedstawił ją w „Rozmowach kontrolowanych" Sylwester Chęciński.

Jeśli posłuchać lub poczytać opowieści drukarzy czy kolporterów, dowiemy się o ich pełnych autentycznego bohaterstwa i poświęcenia heroicznych zmaganiach z bezpieką, których nie zamierzałam i nie zamierzam kwestionować. Natomiast nieliczne co prawda – czy z uwagi na zniszczenie, sprywatyzowanie czy obowiązujące dotąd zastrzeżenie – dostępne materiały operacyjne wskazują na dużo głębszy stopień inwigilacji czy infiltracji, niż nam się to mogło wydawać. Wbrew temu, co głoszą niektórzy, także historycy, rozpracowywanie nie kończyło się na poziomie komend MO/urzędów spraw wewnętrznych, a nawet Departamentu III Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ale znajdowało się także w gestii wywiadu i kontrwywiadu, Biura Studiów, oraz służb wojskowych. Nie wspominając o działaniach KGB, których podejmowania i skali możemy się jedynie domyślać. Chodziło m.in. o rozpoznanie kanałów przerzutu pieniędzy i sprzętu, zatem prowadzili czy nadzorowali je najbardziej doświadczeni i najlepsi funkcjonariusze resortu, jak choćby późniejszy pułkownik Aleksander Makowski. Irena Lasota zastanawiała się nawet z perspektywy czasu, czy wysyłanych do Polski komputerów, znajdujących się na listach COCOM, nie zamawiało przypadkiem... MSW podszywające się pod podziemne struktury.

Uważam, że jako zasadne jawi się pytanie, czy całkowite unicestwienie drugiego obiegu było rzeczywistym celem bezpieki, czy może wolała ona czerpać z jego istnienia własne korzyści. Świadczyłyby o tym także przypadki wydawnictw kierowanych przez tajnych współpracowników, takich jak Paweł Mikłasz czy Henryk Karkosza.

– Jak karano osoby związane z podziemiem wydawniczym?

– W latach 70. działaczy drugiego obiegu wydawniczego traktowano tak, jak całą opozycję. Wachlarz represji obejmował rewizje połączone z konfiskatą własności prywatnej (maszyny do pisania), zatrzymania, aresztowania na 24 lub 48 godzin, wyroki kolegiów do spraw wykroczeń (np. za zaśmiecanie miejsca publicznego, gdy w istocie chodziło o kolportaż ulotek), w końcu permanentną inwigilację, pobicia przez niezidentyfikowanych sprawców... Pewnym novum było aresztowanie w 1979 r. współpracownika Nowej Tomasza Michalaka i próba skazania go jako fałszerza, a  rok później – Mirosława Chojeckiego i Bogdana Grzesiaka, których oskarżono o kradzież powielacza. W miesiącach karnawału „Solidarności" represje wobec niezależnych wydawców niemal ustały, choć np. Kornel Morawiecki, redaktor naczelny „Biuletynu Dolnośląskiego", stanął przed sądem za publikowanie i rozpowszechnianie treści „wymierzonych w braterstwo PRL i ZSRR". Wszystko zmieniło się po 13 grudnia 1981 r., kiedy za nielegalny druk teoretycznie grozić zaczęła nawet kara śmierci. (!!!) Na dziesięć lat więzienia skazana została przez Sąd Marynarki Wojennej w Gdyni Ewa Kubasiewicz, w sprawie której formalny dowód stanowiła 1 (jedna) ulotka (w istocie chodziło o udział w organizacji strajku). Wraz z łagodzeniem początkowych rygorów stanu wojennego, a później z jego zawieszeniem i zniesieniem, zagrożenie wysoką karą stawało się coraz mniejsze, choć angażujący się w drugi obieg musieli brać pod uwagę grożące im wyroki sięgające co najmniej kilkunastu miesięcy.

– Dlaczego wiele znanych osób związanych z drugim obiegiem w III RP drukowało swe książki w postkomunistycznym wydawnictwie BGW?

– Jacek Kuroń zapytany swego czasu, dlaczego wybrał tę nomenklaturową oficynę, odparł, że jego koledzy okazali się nieudacznikami, choć później za słowa te przeprosił. BGW przekonało do siebie nie tylko jego, ale także Zbigniewa Bujaka, Izabellę Cywińską, Krzysztofa Kozłowskiego i Waldemara Kuczyńskiego. W jaki sposób udało się to panu Górskiemu kierującemu BGW? Trzeba by zapytać samych zainteresowanych.

 

Justyna Błażejowska, wydawnictwa podziemne, samizdaty

Z Justyną Błażejowską, autorką „Papierowej rewolucji", rozmawia Tomasz Zbigniew Zapert

– W świetle pani książki bardzo niekorzystnie wypadają salonowe ikony wydawnictw podziemnych: Jan Kofman, Grzegorz Boguta i Mirosław Chojecki...

Pozostało 98% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski