Dziennik jest przerażającą opowieścią o agonii rodziny. Zarówno fizycznej, jak i duchowej. Nie ma tu bowiem miejsca na żadną „solidarność w obliczu nieszczęścia".
Doprowadzeni do ostateczności domownicy podczas oblężenia patrzą na siebie jak na śmiertelnych wrogów. Uważnie obserwują, czy mąż/żona nie oszukuje podczas dzielenia się głodowym przydziałem (125 g chleba!), czy nie kradnie czegoś z nędznych zapasów. Scena, w której mąż zjada białą bułkę – zdobytą cudem dla umierającej córeczki – jest naprawdę wstrząsająca.
„Dziś wśród starych rupieci znalazłam puszkę kleju do tapet – pisze Koczyna.
– Ważyła kilogram. Nie wierzyliśmy własnym oczom. Dima natychmiast władował sobie do ust pełną garść kleju. Wyrwałam mu puszkę: – Poczekaj, daj chociaż ugotować!". Leningrad zamienił się wówczas w gigantyczną kostnicę. Ludzie konali z głodu w nieopalanych mieszkaniach. Inni umierali wprost na ulicach.
Na miasto sypały się niemieckie bomby, a nocami szalało NKWD. Wyłapywało „sabotażystów" i „defetystów", na ogół likwidując ich na miejscu.