„Ten cały Brecht" to zbiór, który kanonizuje Brechta uładzonego. Z całej bujnej brechtowskiego wegetacji autorzy wybrali kwiaty. Żaden nie poszedł za swoim poetą na samo dno piekła.
Tłumaczenie liryki to przedsięwzięcie zgoła szalone. Taka już krucha natura tekstu poetyckiego, że wystarczy czasem nazbyt pewna siebie próba objaśniania tego czy innego wiersza, by uleciała cała jego moc, by jego głos zamilkł. A co dopiero zabieg tak radykalny, jak przeniesienie wiersza do zupełnie obcego świata, obcego wymiaru, jakim jest inny język. Nawet pod piórem wrażliwego i starannego tłumacza wiersz zamienia się wskutek tej procedury w swój własny cień – jakoś wprawdzie podobny do pierwowzoru, ale przecież dziwnie płaski, bezbarwny i chłodny.
Rzecz jest zatem nie tylko arcytrudna, ale też z góry skazana na niepowodzenie. Potrzeba nie lada odwagi, by za przekładanie poezji w ogóle się brać, by nie ulęknąć się nieuchronnej frustracji, bezwzględnych sądów krytyków i „porównywaczy", na które każdy przekład poetycki jest wystawiony. Do takich właśnie literackich desperados należą niewątpliwie czterej autorzy nowych przekładów wierszy Bertolta Brechta, które ukazały się właśnie nakładem wrocławskiego Biura Literackiego.