Kinga Bacewicz, Tomasz Zawisko: Z jakimi uczuciami wybierał się Pan na Kołymę?
Jechałem tam, bo fatalnie brzmiała sama nazwa: Kołyma. Ciary latały mi po plecach, jak słyszałem to słowo. To tak samo jak z Oświęcimiem. Słyszę „Oświęcim" i widzę gęsty, smolisty dym buchający z komina. Nic na to nie poradzę. Wiedziałem, że Kołyma to najstraszniejsze miejsce na świecie. Taką miało historię. Mówi się, że to najstraszniejsza wyspa Archipelagu Gułag – „Planeta Kołyma".
Do tej pory określa się Kołymę „Biegunem Okrucieństwa" – z początku tak nawet chciałem nazwać tę książkę. Kiedy przyjechałem na lotnisko w Magadanie, zobaczyłem napis: „Witajcie na Kołymie, w złotym sercu Rosji". Te słowa zabrzmiały dla mnie jak okrutne szyderstwo. Zupełnie nie wiedziałem, co mnie tam czeka, ale wiedziałem, że w tym strasznym miejscu żyją przecież ludzie. Spotykają się, piją wódkę, kochają się, rodzą dzieci. Chciałem obejrzeć właśnie to normalne życie w nienormalnym miejscu.