Czy w liberalnym państwie polityka może mieć coś wspólnego z teologią? Choć pytanie wydaje się nadzwyczaj aktualne, w Europie zadajemy je sobie od ponad stu lat.
Przypomina o tym najnowszy „Magazyn Apokaliptyczny 44", który stara się zapoznać czytelników z myślą niemieckiego teologa i historyka Kościoła Erika Petersona.
W Polsce jest on niemal nieznany. Urodził się w 1890 roku w Hamburgu. Dojrzewał w luterańskim kręgu intelektualnym. Ale gdy zrozumiał, jak ogromne znaczenie ma tradycja przechowywana w Kościele katolickim, przyjął katolicyzm. Miał wtedy 40 lat. Od tej chwili był właściwie sam – jego macierzyste środowisko go odrzuciło, a katolicy traktowali z rezerwą. Potem doszły kłopoty natury politycznej. Jako przeciwnik nazizmu, po dojściu Hitlera do władzy w Niemczech, musiał emigrować. Przez 20 lat wegetował w Rzymie niemal bez środków do życia.
Peterson nie miał wątpliwości: „Twierdzenie, że polityka i teologia nie mają nic wspólnego, liberalizm mógł wprowadzić tylko przez heretyckie zniekształcenie wiary chrześcijańskiej" – pisał surowo w traktacie „Polityka i teologia", przypominając, że Pius IX uznał liberalizm za herezję, a nie za ruch polityczny. Bo – zdaniem niemieckiego teologa – to ideolodzy liberalizmu są odpowiedzialni za „prywatyzację wiary". Obrazowo wyjaśniał, na czym to polega: „Bóg-człowiek stał się liberalnym mieszczaninem, który wprawdzie nie czynił cudów, ale za to głosił humanitaryzm; którego krew nie kryła tajemnicy, ale który umarł za swoje przekonania; który wprawdzie nie powstał z martwych, ale przeżył we wspomnieniach najbliższych mu osób (...) Również Ducha Świętego nie czczono już jako trzeciej osoby Trójcy Świętej, lecz odnoszono go jedynie do tak zwanych duchowych przeżyć religijnych".
I choć Peterson krytykuje tu XIX-wieczne liberalne państwo narodowe, brzmi dziwnie współcześnie. W latach 30., kiedy pisał ten traktat, miał jeszcze nadzieję na zmianę. „Jak chce się dzisiaj poważnie rozmyślać o kwestiach politycznych, to trzeba dokonać wysiłku przemyślenia chrześcijańskiej teologii" – zauważał. Czy nie była to jednak nadzieja płonna, skoro także my dziś zadajemy sobie to samo pytanie?