Pytania zadawane sobie

Opowiadania Andrzeja Bobkowskiego są rozpięte gdzieś pomiędzy Conradem, Marksem a Chrystusem.

Publikacja: 26.10.2013 07:22

Prawie jak Conrad Francja 1946

Prawie jak Conrad Francja 1946

Foto: Rzeczpospolita

Na zarośniętej działce stoi zrujnowany dom. Pewnej ciepłej księżycowej nocy wybrałem się tam. Drzwi dawno wywalone. Zapach stęchlizny i kociego moczu. W kładącej się na podłodze poświacie potykałem się o rozrzucone po pokojach śmieci, pod nogami chrzęściły szkło i połupane kafelki. Nagle upiorne znalezisko – oparta o ścianę fotografia kobiety (czy była to kiedyś gospodyni tego domu?), której ktoś ostrym narzędziem wydrapał oczy. Minął urok przechadzki, niepokój zagościł w atmosferze letniej nocy.

Wracając do domu, przypomniałem sobie „Nekyię" Andrzeja Bobkowskiego, opowiadanie, którego akcja również rozgrywa się nocą w opuszczonym domu. Przeczytałem je ponownie następnego ranka. Bohaterowi pojawiają się duchy słynnych pisarzy francuskich, które – niczym dusze napojone krwią w „Odysei" – zaczynają mówić. Zamiast krwi pochłaniają najnowsze gazetowe wiadomości. Jest Balzak, Stendhal, Rousseau, Taine, Le Bon... Wszyscy zastanawiają się nad kondycją współczesnego świata, dziwią się, do czego doprowadziły rozmaite „izmy": saintsimonizm, furieryzm, wreszcie komunizm, który Balzak nazywa „powrotem do stanu zdziczenia". Pod koniec opowiadania ukazuje się Bossuet, który grzmi: „Spieszcie powrócić do swych grobów, by nie widzieć, co wasi spadkobiercy uczynili z was i waszych zamiarów...". Nekya – księga umarłych, jedenasta część „Odysei"...

Conrad – Lord Jim i kobiety

Wopowiadaniach Andrzeja Bobkowskiego, po wielu latach od ich wydania przez Jerzego Giedroycia w tomie „Coco de Oro" (1970), a potem w rozmaitych krajowych wydawnictwach po 1989 r., widocznych jest kilka twarzy pisarza. Odkrywa je przed nami niespiesznie, śledzimy zainteresowania obecne w wyborze tematów, ale przede wszystkim świat duchowy Andrzeja Bobkowskiego, jego wejrzenie w głąb siebie i próbę podzielenia się swą wrażliwością.

Na pewno jest w opowiadaniach Bobkowski-antykomunista, niegodzący się na sowiecki porządek w kraju nad Wisłą, konsekwentnie odmawiający powrotu, obawiający się, że „czerwona zaraza" może ogarnąć resztę kontynentu. Rozrachunkowi z komunizmem poświęcił pisarz „Pożegnanie" i „List", w którym przyrównał sowiecką ideologię do bakterii jadu kiełbasianego: „Należy do grupy tzw. beztlenowców i brak tlenu jest jednym z podstawowych warunków jego rozwoju. Bardzo charakterystyczny – prawda? Sam bakcyl na wolnym powietrzu jest dla człowieka nieszkodliwy. Aby działać, musi wytworzyć toksynę w warunkach szczególnie dla niego przychylnych. Najlepiej wytwarza ją w naczyniach hermetycznych, np. w puszkach od konserw lub w słojach Wecka. Beztlenowiec".

Drugą odsłoną opowiadań Bobkowskiego jest ich jawnie conradowski charakter, dawno zauważony przez krytyków. Fascynacji autorem „Lorda Jima" pisarz wcale zresztą nie ukrywał, poświęcił mu nie tylko głośny szkic w „Kulturze", lecz także opowiadanie „Alma". Jego bohaterowie na plaży w Gwatemali zastanawiają się nad następującą kwestią: „Jaką postać kobiecą uważa pan za najładniejszą i najciekawszą spośród wszystkich spotkanych w przeczytanych powieściach?". Pada odpowiedź: to Lena ze „Zwycięstwa" Conrada, po czym następuje długa rozmowa na temat samej powieści, a przede wszystkim motywów, którymi kierował się jej główny bohater – Heyst.

Nie dziwi zatem tematyka „Coco de Oro", opowiadania napisanego w tradycji marynistycznej, z ukazanymi różnymi ludzkimi typami: kapitanem Świdkiewiczem, klasycznym selfmademanem, właścicielem statku, szmuglującym broń, jego pomocnikiem Wackiem („Było to jedno z tych nierzadkich wśród Polaków połączeń sprytu, inteligencji i rozsądku prostego chłopaka") i całą plejadą innych postaci, spotykanych w portach Ameryki Środkowej. Świetny jest opis latynoskich realiów, gorącego klimatu, ludzkich postaw – tu Bobkowski udowadnia w prozie to, czemu był wierny przez całe życie: zawsze interesował go pojedynczy człowiek, jego świat i wnętrze. Uciekał przed tłumem, masą, narodem. Ideologii nienawidził i brzydził się nimi.

W „Punkcie równowagi" Joseph Conrad i jego „Jądro ciemności" są wspomniani już na początku. Spotkana przypadkowo przez głównego bohatera w barze postać, Amerykanin, okazuje się – a jakże – wielbicielem Conrada, do tego pragnącym – niczym Lord Jim – odkupić swoje wcześniejsze tchórzostwo i własnym sumptem wyremontować wrak samolotu z II wojny światowej, leżący gdzieś w zapomnianej lagunie. Zaryzykować wszystko i odbyć lot, w imię udowodnienia sobie własnej odwagi. Chociaż Bobkowski zarzekał się, że nie ceni Hemingwaya, bohaterowie „Punktu równowagi" to twardziele przypominający postaci kreowane przez autora „Komu bije dzwon".

Iluzja grzechu

Warto przy tej okazji wspomnieć o „Zmierzchu", fragmencie powieści, nad którą Andrzej Bobkowski pracował kilka miesięcy przed śmiercią. Bohater, szorstki i ceniący „życie dla samego życia" przedsiębiorca z Gwatemali („Wierzę w życie, choćby mnie z niego okradało bezustannie i do końca"), wspomina swoją dawną miłość, Ewę, którą znał od dzieciństwa. W krótkich retrospekcjach ujawnia się tu jeszcze jedna ważna cecha opowiadań Bobkowskiego – zainteresowanie problematyką religijną, czy jawnie katolicką, obecną także w esejach i „Szkicach piórkiem", co z kolei zbliża twórczość autora „Nekyi" do pisarstwa cenionego przezeń Grahama Greene'a. W szkicu „Lourdes" Bobkowski wyznawał bez ogródek: „Boga potrzebuje się przecież tak samo jak tlenu, a duch nie tylko jest rozumem, lecz także uczuciem. Poczucie moralności, wolności, piękna i świętości nie jest funkcją intelektu. [...] Nie ma tu żadnej definicji, lecz czuje się je; czuje się pomimo wszystko granice, na których się kończą lub zaczynają. I może nie jest najgorsze to, że znikają ich zewnętrzne objawy, lecz to, że robi się wszystko, by zatrzeć ich granice w człowieku". Najlepiej chyba widać to w opowiadaniu „Spadek", jednym z najlepszych w dorobku Bobkowskiego. Autor otrzymał za nie literacką nagrodę londyńskich „Wiadomości". Bohaterem jest Karl Niemann, człowiek, któremu wydaje się, że musi nieść ciężar win zmarłego przyjaciela. Dlatego jest nieszczęśliwy. Widzimy Niemanna, jak – przygnieciony depresją – podąża do podejrzanej dzielnicy swego miasta w Ameryce Środkowej, by w knajpie oddać się pijaństwu.

Jego zmarły przyjaciel – Martti Bogdanow – był niezwykle barwną postacią. Handlarz broni i narkotyków, znany w półświatku powiązanym z reżimami sprawującymi władzę w środkowoamerykańskich państewkach. Zapewne miał na sumieniu niejedno, za to sam żył z gestem i wciągnął naiwnego Karla Niemanna w barwny wir swoich spraw. Zostali wspólnikami. Ale kiedy Martti Bogdanow, po sprowokowanej przez siebie burdzie w barze, umierał od kul meksykańskich opryszków, poprosił przyjaciela o wybaczenie. „Miał prawo odpuścić, ale tylko pod warunkiem przejęcia wszystkiego na siebie. Inaczej byłoby to zbyt proste i Martti byłby na pewno wyczuł oszustwo". Od tamtej pory Karl Niemann uwierzył, że wszystkie łajdactwa popełnione przez Marttiego obciążają jego sumienie: „ Boże, niech to będzie moje – szepnął wtedy z głębi serca i mimo wszystko spojrzał w górę". Udręka, którą zaczął cierpieć, od czasu do czasu wiodła go do spelunek, gdzie raczył się alkoholem, by złagodzić świadomość niesionego grzechu. W swej istocie – iluzorycznego.

Klasyk mimo woli

Los Karla Niemanna spełnia się w Wielki Piątek. W niewielkiej cantina wychyla kieliszek za kieliszkiem. Wieczorem ulicami miasta ma przejść procesja pasyjna, na którą przygotowane jest całe miasto. Może z wyjątkiem mieszkańców dzielnicy nędzy, w której Karl oddaje się pijaństwu, bo kiedy wychodzi z lokalu, na posterunku stoją prostytutki. Ale atmosferę święta czuje się nawet tutaj, na ulicach wysadzonych rachitycznymi drzewami, z rozpadającymi się domkami.

Karl kończy więc i pchany dziwną siłą rusza w kierunku miejsc gromadzenia się ludzi, pragnących uczestniczyć w procesji. W oddali widzi już ogromną figurę dźwigającego krzyż Chrystusa, którą kilkudziesięciu mężczyzn niesie na rusztowaniu. Wyruszyli z kościoła La Merced.

Niemann staje w tłumie, ale czuje się zupełnie samotny. Jest w nim ogromne poczucie winy, które paraliżuje, nie pozwala na przyjrzenie się własnemu losowi z jakiejkolwiek perspektywy. Symbolami wewnętrznego rozdwojenia są teraz majestatycznie unosząca się nad głowami tłumu figura dźwigającego krzyż Jezusa i ostatnia ćwiartka wódki, wetknięta do tylnej kieszeni spodni. Wokół unosi się woń kadzidła.

Akcja opowiadania przyspiesza, staje się podobna do szybko następujących po sobie filmowych scen.

Do Niemanna dochodzą zdania rozmowy dwóch mężczyzn w kapeluszach. Członkowie jednego z gangów korumpujących władzę tego kraju czują się zupełnie bezkarni (a może to komunistyczna bojówka?). Szydzą z religii. Poczucie pewności zapewnia im również broń. Nasz bohater nie może ścierpieć sytuacji poniżania modlących się wokół ludzi. Odwagi dodaje mu na pewno wypity alkohol. Jednym ruchem strąca kapelusze obu natrętom i odwraca się od nich. Czeka. Na ciosy lub na kulę. Nie dzieje się jednak nic, mężczyźni giną w tłumie. Napięcie zostaje gwałtownie rozładowane, znika spadek po Marttim Bogdanowie, a życie Karla Niemanna zaczyna się na nowo z chwilą, gdy podejmuje decyzję o wzięciu udziału w niesieniu procesyjnej figury. Jest to decyzja nagła, może dziwić, ale Niemann nie potrafił zdecydować się na nią przez całe lata. W rzeczywistości bohater bierze na siebie prawdziwy krzyż Chrystusa i dlatego staje się wolny. Przede wszystkim od lęku, a w płaszczyźnie życia duchowego – wolny od siebie samego, od własnych projekcji, iluzji, wreszcie od uwikłania w przeszłość, która nie istnieje.

Jakkolwiek ocenialibyśmy znaczenie i jakość dorobku nowelistycznego Andrzeja Bobkowskiego, należy stwierdzić – z czym sam autor na pewno gwałtownie by polemizował! – że jest to już dzisiaj pisarstwo klasyczne, czyli takie, do którego wraca się, by zaczerpnąć, odetchnąć, poczuć zapach paryskich ulic, chłód Morza Śródziemnego i upał gwatemalskiej dżungli. A potem zadać kilka pytań sobie samemu.

Autor jest pisarzem. Jego zbiór opowiadań „Biały bokser" wyróżniło jury nagrody im. Mackiewicza. Ostatnio wydał powieść „Kawa u Doroty".

Na zarośniętej działce stoi zrujnowany dom. Pewnej ciepłej księżycowej nocy wybrałem się tam. Drzwi dawno wywalone. Zapach stęchlizny i kociego moczu. W kładącej się na podłodze poświacie potykałem się o rozrzucone po pokojach śmieci, pod nogami chrzęściły szkło i połupane kafelki. Nagle upiorne znalezisko – oparta o ścianę fotografia kobiety (czy była to kiedyś gospodyni tego domu?), której ktoś ostrym narzędziem wydrapał oczy. Minął urok przechadzki, niepokój zagościł w atmosferze letniej nocy.

Pozostało 94% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski