Dobrej polskiej prozy współczesnej o życiu emigracyjnym jest niewiele. Zbigniew Masternak, publikując „Nędzole", chciał zająć niezagospodarowaną przestrzeń, opisując wszystko, z czym może się ono kojarzyć. Mamy więc harówkę na francuskich winnicach, rodaków popijających w busach tanie piwo, niegościnnych Francuzów, marginalizowanych Arabów i polskich kombatantów dożywających ostatnich dni w domach opieki. Plan był dobry, wyszło średnio.
Masternak zaistniał jako autor kilku powieści o prowincjuszu Zbyszku, alter ego pisarza, zmagającym się z losem, żyjąc w dużych miastach, i powracającym z poczuciem klęski do świętokrzyskiej wsi. W 2011 r. powieści te wydano w tomie „Księstwo", który ukazał się równocześnie z ich ekranizacją dokonaną przez Andrzeja Barańskiego.
Proza Masternaka to mieszanina autobiografii, sowizdrzalstwa, zmyślenia i dosadnego dowcipu. Nie zawsze równa, ale warta uwagi w zalewie literackiej nadprodukcji. Autor ma talent do wyłapywania absurdów z codzienności i zderzenia małości człowieka z jego wielkimi ambicjami. Te elementy, które złożyły się na wcześniejsze dokonania 35-latka, w przypadku narracji o polskich emigrantach nie zadziałały.
Wcześniej, kiedy nawet czuliśmy, że Masternak zmyśla, chcieliśmy go słuchać. Tak jak słucha się gawędziarza opowiadającego ze swadą o swoich naciąganych przygodach. „Nędzole" nie mają tej siły przyciągania uwagi jak „Księstwo".
Zabrakło błyskotliwej koncepcji, która by drobne historyjki spajała. Sam pomysł, by autotematycznie przedstawić zmagania z pisaniem książki, jest niewystarczający. Związek powieściowego Zbyszka z Renatą też nie spełnia roli narracyjnego spoiwa, choć jest dla autora ważny – pisarz ożenił się i doczekał syna.