„Nie łapie się spadającego noża – mówią spekulanci, gdy ceny akcji lecą na południe. Ale by stać się mistrzem giełdy, trzeba czasami łapać spadające noże" – pisze Zbigniew Mentzel na początku swojej książki. I mając przed oczami obraz Władysława Gomułki, wygrażającego „rozhulanym spekulantom", wspomina, jak postanowił rzucić się w wir złowieszczej spekulacji na początku lat 90., kiedy otwarto warszawską giełdę.
Przejście do świata wielkich pieniędzy było o tyle nietypowe w przypadku tego autora, że w latach 80. wiódł standardowy żywot inteligenta w dobie stanu wojennego. Pracował w redakcjach różnych periodyków, zmagał się z cenzurą i miał nieustanne poczucie braku perspektywy na lepszą przyszłość. Jednak rzeczywistość przekroczyła jego najśmielsze oczekiwania i uchyliła – na krótką chwilę – drzwi do awansu dla przedsiębiorczych, inteligentnych ludzi. Nie miał nic do stracenia, znalazł się w odpowiednim czasie i miejscu.
Wydawnictwo Znak promuje książkę Mentzla, pisząc na okładce: „Proza odważna, heretycka i ostra jak brzytwa". Nie przesadzałbym z tą ostrością i heretyckością. W gruncie rzeczy otrzymujemy poczciwy zbiór wspomnień o ludziach, miejscach i drobnych zdarzeniach.
Mentzel uchyla rąbka swoich przyjaźni. Pisze m.in. o Jerzym Pilchu, o znajomym antykwariuszu, o sąsiadach z Żoliborza, o pochodzącej z Bałkan żonie. I o wielu innych, mniej lub bardziej anonimowych postaciach.
Nie jest to pierwsza próba literacka autora. Ma na koncie książkowe rozmowy z profesorem Leszkiem Kołakowskim, z którym łączyła go bliska zażyłość. Opublikował ważną powieść „Wszystkie języki świata", nominowaną do literackiej nagrody Nike w 2006 r. Już wtedy pokazał, że ma ambicję, by opowiedzieć o losach inteligenta w zmieniającej się Polsce. Teraz próbuje kontynuować tamtą narrację.