Powieść jest znakiem pisarskiej niemocy autora i całkowitej bezradności wydawcy. Po zadziwiającym sukcesie „Kodu da Vinci” podpisano z Brownem umowy wartości wielu milionów dolarów, ale pisarz nie był w stanie się z nich wywiązać. „Zaginiony symbol” ukazał się dwa lata po zapowiadanej dacie, ale wszystko wskazuje, że autor powinien pracować nad wątłą fabułką drugie tyle.
Wcześniej mieliśmy Watykan, siedlisko tajemnic i cenzury, tym razem bohaterami są masoni rządzący w Waszyngtonie. Czytelnik dostaje szyfry, sekrety, kody, dawne języki, pseudonaukowe wywody, antyczne rytuały i tajemnice skrywane w Biblii. Jest to jedna z wymienionych lektur, wygodnych, bo podatnych na dowolne interpretacje – każdy znajdzie w niej to, co mu potrzebne. Kierował się jej wskazaniami zarówno książkowy szwarccharakter – wytatuowany psychopata, jak i genialny profesor Robert Langdon.
Brown nie miał pomysłu na książkę (co zresztą dało się wyczytać między wierszami w publikowanych wywiadach), wziął więc wcześniejszą pracę i podmienił niektóre szczegóły, konkretnie protagonistów i miejsce akcji. Nie udało mu się wzmóc napięcia, nie poradził sobie z postaciami bohaterów – wszyscy są jednacy, mówią i zachowują się tak samo, niczym absolwenci jednego roku tego samego college’u. Ułatwiło mi to lekturę – czytam szybko, ale te 600 stron z okładem przeleciałem w rekordowym tempie. To narracja prosta, przewidywalna, przez to nie trzymająca w napięciu. Oddałem jej cztery godziny. O dwie za dużo. Prawdę mówiąc, w ogóle niepotrzebnie się za nią wziąłem. Zaginiony czas… [i]Dan Brown "Zaginiony symbol" przeł. Zbigniew Kościuk Sonia Draga/Albatros, Katowice/Warszawa 2010 [/i]
[ramka][srodtytul]Poradnik
Jak zostać Danem Brownem[/srodtytul] Schematyczność powieści pana DB sprawia, że twórcom aspirującym do światowego sukcesu podsuwamy „model do składania”. Elementy dadzą się wykręcać niczym sześcian Rubika – gdy ustawimy je właściwie, wtedy bingo! Możemy zacząć chłodzić szampana. Motyw: ratujemy porządek świata, niżej zejść nie wypada. Przy okazji uwalniamy padół płaczu od szaleńca/spiskowca/zbrodniarza.