"Rozpalamy w sercach/ naszej woli płomień/ Mocniej się/ ramię Pokoju/ napina./ My –/ silniejsi miliardem dłoni,/ potężniejsi/ myślą Stalina".
Domosławski stawia ciekawą i – w moim przekonaniu – wysoce prawdopodobną tezę, że dzięki wyniesionej z Polski wiedzy o mechanizmach rewolucji Kapuściński mógł potem przenikliwie pisać o rewolucji ajatollahów w Iranie.
Intrygujący jest rozdział poświęcony mitom na swój temat, których Kapuściński nie prostował. W angielskim wydaniu "Wojny futbolowej" znalazła się nota tej treści: "Przyjaźnił się z Che Guevarą w Boliwii, z Salwadorem Allende w Chile i Patrice'em Lumumbą w Kongu". Domosławski twierdzi, że "spośród tej trójki Kapuściński spotkał – prawdopodobnie – Salvadora Allende". Reporter nie sprostował błędu wydawcy: "Mitotwórcza "metoda" polegała na sugerowaniu, stwarzaniu przeświadczeń w umysłach odbiorców – pisze Domosławski. – Kapuściński nie wchodził w szczegóły, nie dopowiadał do końca, w razie przyparcia do ściany mógł się wycofać; nie można mu było zarzucić kłamstwa. Dopowiadali inni. Dopowiadaliśmy…". Nie ulega wątpliwości, że Kapuściński kreował swoją legendę. Ja nie czyniłbym z tego zarzutu i nie miałbym o to pretensji.
Autor biografii twierdzi, że Kapuściński, pracując nad swymi najwybitniejszymi dziełami – w tym mistrzowskim "Cesarzem" – ubarwiał rzeczywistość. Etiopczycy, z którymi rozmawiał Domosławski, twierdzili, że reporter powtarzał uliczne plotki, że deformuje obraz kraju i ludzi, "że piesek Lulu nie mógł sikać na buty dworzan, bo w kulturze etiopskiej byłoby to – jak mówią – upokorzenie nad upokorzeniami". Autor rozmawia też z prof. Marcinem Kulą, który twierdzi, że czytanie "Cesarza" jako monografii o czasach Hajle Sellasje czy "Szachinszacha" jako podręcznika historii najnowszej Iranu nie ma sensu.
Domosławski podsumowuje (i trudno się z nim nie zgodzić): "Kłopot z Kapuścińskim polega na tym, że niektóre z jego dzieł mogą stanowić niepodważalny wzór dla dziennikarzy, a niektóre – niekiedy pod względem literackim wybitniejsze – niekoniecznie. Te ostatnie są raczej książkami z półki "literatura piękna" – i to tej najwyższej; lepiej chyba, by nie "sprzedawano" ich publiczności jako dzieł reporterskich".
Najbardziej zdumiały mnie odkrycia, których Domosławski dokonał w Angoli. Dzięki rozmowom z bohaterem książki "Jeszcze dzień życia" ustalił, że na froncie, dokąd Kapuściński trafił z żołnierzami marksistowskiej partyzantki MPLA, wyszedł z roli reportera i chwycił za broń. W jednym z archiwalnych wywiadów mówił: "Nie można być wyrozumiałym dla kogoś, kto cię bierze na muszkę. Nie można przyznać mu nawet odrobiny racji. Chcesz żyć, strzelaj…".