Henryka Elzenberga rzeźbienie świata

Filozofia i poezja. Elzenberg uzależnia.

Publikacja: 04.04.2008 13:03

Henryka Elzenberga rzeźbienie świata

Foto: Rzeczpospolita

Red

Kto raz dał się uwieść jego rozumieniu człowieka, którego rozwój indywidualny widział w „nieustannym sądzeniu siebie”, w uświadomieniu walki, jaka toczy się „między tym, co stanowi jego siłę a tym, co stanowi jego słabość”, będzie powracał do rozmyślań filozofa zapisanych w pracach naukowych, ale przede wszystkim w „Kłopocie z istnieniem. Aforyzmach w porządku czasu” (Toruń 2002). Ten prowadzony przez 56 lat z różną częstotliwością dziennik jest w polskim piśmiennictwie zjawiskiem niezwykłym. W istocie określenie „dziennik” nie odzwierciedla jego wyjątkowości. Choć są to zapisy ujęte w porządku chronologicznym, autor poddał ich wersję wstępną, „surową” – jak zaznaczył – niezbędnym retuszom, nie zmieniając jednak istoty pierwotnie formułowanych myśli. Dzięki temu otrzymaliśmy całość o wybitnych walorach nie tylko poznawczych, ale także literackich. Elzenberg przywiązywał dużą wagę do jakości i dyscypliny wypowiedzi. Część prac, które uznał za zbyt mało dopracowane, nie doczekała się za jego życia druku. Jak twierdził, „hodował w swym pisaniu (tym lepszym, nie tym szkolnie poprawnym) owe pierwiastki nie „burzy” zapewne, ale pewnego w r z e n i a, falowania emocyj; zatrzymuję się – wiedziony swoistym, czysto artystycznym instynktem – w miejscu, gdzie tekstowi zaczyna grozić ostateczne wyjałowienie”. Podkreślał, że o wartości książki świadczy także to, czego w niej dzięki świadomym wyborom autora nie ma.

W precyzji, jasności i głębi spisanych refleksji Henryk Elzenberg okazał się mistrzem. „Zadaniem słowa jest tylko: spowodować doskonałą naoczność”, dowodził. Jego mistrzostwo polega również na tym, że nie dawał gotowych recept, że poruszając problematykę etyczną, uniknął łatwego i natrętnego dydaktyzmu, że zamknięcie dyskusji uważał za kres myśli. Klarowność rozważań autora „Kłopotu z istnieniem” powoduje, że pisać o Elzenbergu – to pisać Elzenbergiem.

„Aforyzmy w porządku czasu”, te gromadzone przez lata „bilanse” i „rozrachunki”, miały stanowić rozmowę z samym sobą. Można je było prowadzić w formie medytacji, ale potrzeba wewnętrzna skłaniała do formułowania refleksji pisemnych. „[…] każda niewypowiedziana myśl lub uczucie hamuje dalszy rozwój zarówno umysłowy, jak uczuciowy; to co jest, ale nie znalazło wyrazu, ciąży nad tym, co się jeszcze nie narodziło” – notował 5 stycznia 1913 r.

Wróci do tych uwag w latach II wojny światowej, w czasach największego zagrożenia dla człowieka i owoców ludzkiej twórczości, stwierdzając zbyt chyba surowo, że chociaż te zapiski „nie wejdą w żadną całość sensowną”, to jednak mają znaczenie dla jego samowiedzy. Autor nie doceniał widać ich uniwersalnego, ponadczasowego przesłania. Nie do końca można także się zgodzić z konstatacją, iż nie stanowią one „sensownej całości”. Forma dziennika, podporządkowana biegowi wypadków, wykluczała co prawda z góry zaplanowaną konstrukcję, a zapisy są istotnie zróżnicowane pod względem kompozycyjnym i tematycznym. Gdy jednak czytamy i analizujemy je „segmentami”, otrzymujemy „sensowne całości” poświęcone kulturze, literaturze i sztuce, rozumieniu dziejów i bycia pozadziejowego, patriotyzmowi, nacjonalizmowi i polityce, człowiekowi z jego ułomnościami i heroizmem, przemijaniu, cierpieniu i śmierci. I chociaż te wypowiedzi nie mają charakteru intymnego, nie nawiązują do bezpośrednich przeżyć osobistych autora – to ukazują sylwetkę filozofa i pisarza w całym indywidualizmie wybitnej, niepowtarzalnej twórczej osobowości.

Urodzony w 1887 r. Henryk Elzenberg miał zostać inżynierem. Takie było marzenie ojca, który po przedwczesnej śmierci matki zapewnił synowi gruntowną, europejską edukację w szkołach szwajcarskich, w atmosferze pełnej wolności. Pasją młodego człowieka stały się jednak nauki humanistyczne – filozofia i literatura, którym poświęcił życie zawodowe, szybko pokonując kolejne szczeble awansu naukowego. Studiował w Paryżu historię literatury francuskiej i starożytnej, wykładał w Szwajcarii, pracował na uniwersytetach Jagiellońskim i Wileńskim. Doktoryzował się w Paryżu, habilitował w Krakowie w zakresie etyki, estetyki i historii filozofii. W Wilnie przeżył II wojnę światową, włączając się w podziemną działalność dydaktyczną. Po wojnie krótko wykładał w Lublinie, by następnie przenieść się na Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu. W latach 1950 – 1956 władze komunistyczne odsunęły Elzenberga – ochotnika w Legionach Piłsudskiego i podczas wojny bolszewickiej 1920 roku – od działalności dydaktycznej. Ze swoimi uczniami pozostawał w kontaktach prywatnych, nie rezygnując z seminarium prowadzonego w domu. Po powrocie na uczelnię aktywnie pracował do przejścia na emeryturę w 1961 r. Zmarł w 1967 roku w Warszawie po długiej i ciężkiej chorobie.

Henryk Elzenberg był myślicielem niezależnym, chociaż nigdy nie pomniejszał źródeł swoich fascynacji i inspiracji intelektualnych oraz duchowych. Uważał jednak, że prawdziwa wolność twórcza polega na ufności do własnego sądu, że chowanie się za plecami bliskiego nam pisarza czy myśliciela i w ten sposób pośrednie wyrażanie siebie jest działaniem szkodliwym. Jego uwagi o człowieku „wykształconym”, sformułowane równo sto lat temu, nie straciły na aktualności, wręcz przeciwnie, wpisują się w dzisiejszą dyskusję o roli inteligencji, o potrzebie samodzielnego, krytycznego myślenia. „Człowiek „wykształcony” jest to człowiek zewsząd od istoty rzeczy przedzielony mgłą i chmurami cudzych pojęć, tak nieraz gęstymi, że ani jeden promień się nie przedrze. […] Tłuczemy się z cudzymi pojęciami, które nam latają koło głowy i – na tym koniec”. Wyjątkowość i odmienność Elzenberga powoduje, że nie sposób patrzeć na niego i jego dzieło jak na wytwór epoki, w której żył i działał. Elzenberg nie „starzeje się”. Pisarz, który na kilka miesięcy przed śmiercią w ostatnim już zapisie notował: „czas był mi potrzeby tylko o tyle, że nie można do wszystkiego w sobie dobrać się na raz i musi być jakaś kolejność” – pozostawił przesłanie ponadczasowe.

Jako filozof przez kolejne lata budował własną wizję człowieka i świata, opartą na pojęciu wartości i piękna. Miał głębokie poczucie „istotności” jednostkowego bytu, w człowieku i jego mocach twórczych dostrzegał siłę i możliwości ograniczone jedynie słabością samego człowieka. Tylko w człowieku mogą dokonywać się zmiany wewnętrzne, duchowe, które następnie w działaniu lub dziele, ulegającym uzewnętrznieniu, mają doprowadzić do przeobrażenia świata. I to właśnie nazywał rzeźbieniem świata. Zachowując powściągliwy dystans do wielkich problemów społecznych i politycznych, jakich był świadkiem, potrafił je jednak z niebywałą wnikliwością nazwać i ocenić – nie tylko w formie rozbudowanej refleksji, ale także w krótkim, dotykającym jądra sprawy mistrzowskim aforyzmie.

Elzenberg wyodrębniał w dziejach ludzkości dwa niestykające się ze sobą nurty – barbarzyństwa i kultury. W refleksji nad dziejami przeważa głęboki pesymizm, który każe wątpić w ich sensowność, widzieć je „jako ponurą, krwawo obłąkaną groteskę”. W dniach nasilającego się z jednej strony nazizmu, a z drugiej sowieckiego komunizmu, pod datą 31 sierpnia 1936 r. zanotował: „jest rzeczą przerażającą, z jaką lubością i przekonaniem ogół ludzki wkracza na drogę barbarzyństwa i jak to swoje barbarzyństwo – czy bestialstwo? hołubi”.

Ten pesymizm pogłębiało przekonanie, „że myśl jest niczym i że światem rządzi absurd i bezsens”, że „myśl jest nieskuteczna dziejowo”. Opowieści o przeszłości widział w kontekście narracji historycznej, która rządzi się określoną konwencją i metodą, wprowadzając elementy ciągłości i ładu. To elity polityczne, chcąc utrzymać swą pozycję, „dopatrują się sensu życia w wielkich formacjach dziejowych jako takich, jako formacjach”. Zdaniem zaś myśliciela – to nie w „dziejach jako takich”, ale w konkretnym, pozadziejowym, jednostkowym życiu urzeczywistnia się sens istnienia. To człowiek ze swoimi celami jest absolutem. Fenomen życia realizuje się w jego samoistności, „jego pretensji do bycia czymś ostatecznym”, a stawką takiego życia „mogą być osiągnięcia wyższe niż w życiu dziejowym”.

Wartość i zależny od niej sens życia człowieka stanowiły najistotniejsze rozważania Elzenberga, także w kontekście historycznych instytucji społecznych. Wartości określane przez niego jako perfekcyjne, czyli obiektywne, bezwzględne, absolutne, a więc niezwiązane z czasem historycznym czy przestrzenią społeczno-polityczną, wartości „takie jakie powinny być”, w przeciwieństwie do wartości względnych, utylitarnych, które służą realizacji różnych potrzeb – stanowią glebę, z której wyrasta kultura. „Kultura nie rodzi się z potrzeb. Właśnie działanie dla czego innego niż dla zaspokojenia jakiejkolwiek potrzeby jest źródłem, sensem i istotą kultury”.

Tak rozumiana kultura jest wartością samą dla siebie, jest ponadczasowa, a nie historyczna. Tak rozumianą kulturę przeciwstawiał państwu, które realizuje cele utylitarne. Przeciwstawiał także nauce, czemu dał wyraz w rozprawie „Nauka i barbarzyństwo”. Kultura jest nakazem, imperatywem, celem i powołaniem człowieka „za której filary winniśmy uważać siebie i drugich, swoje życie i swoje działanie”. Nauka, która ze swej istoty eliminuje myślenie wartościujące, godzi w to, co jest podstawą istnienia kultury, a w skrajnych przypadkach „może uczony stać się czymś w rodzaju rzecznika barbarzyństwa na arenie zbiorowej”.

Elzenberg poświęca sporo uwagi także zjawiskom społecznym, które określa jako „atmosferę kultury” lub „prąd kultury”, oraz publicystyce kulturalnej. Dzisiaj użylibyśmy określeń: wiedza o kulturze, upowszechnianie kultury, uczestnictwo w kulturze, informacje kulturalne. Filozof rozumie ich znaczenie z punktu widzenia zbiorowości. Wymiana myśli, poglądów, formułowanie ocen, komunikacja i informacja pozwalają krążyć ideom, chociaż ich nie zastępują. Cały ten ruch potrzebny jest dlatego, że przeciwstawia się w ujęciu zbiorowym temu, co kulturalne nie jest. Autor nie neguje znaczenia tych działań, chociaż definiuje ich wtórność wobec kultury jako wartości. Z jeszcze większym sceptycyzmem odnosi się do tego, co dzisiaj nazwalibyśmy polityką kulturalną państwa, a co dostrzegał w działaniach władzy komunistycznej. Elzenberg krytycznie odnosił się do kultury masowej już w latach 20. ubiegłego wieku i tego, co później określi jako „jarmark” kultury, dostrzegając regres kultury wyższej, rozumianej jako zjawisko społeczne. Nadmiar produkcji kulturalnej determinuje różne postawy wobec wytworów kultury. Jedni starają się śledzić wszystko, inni specjalizują się w określonych działach, są tacy, którzy ograniczają się tylko do pozyskania informacji, „społeczność [...] kulturalna jest na pół drogi, by stać się rojem niezwiązanych ze sobą ludzkich atomów”.

Co powiedziałby dzisiaj, po ponad 80 latach od sformułowania tego sądu, kiedy syty i bogaty świat Zachodu i Polska, która do niego przynależy, budują społeczeństwo wiedzy oparte nie na wartościach, ale na umiejętności i szybkości dotarcia do informacji, i że ogrom tej informacji, także kulturalnej, którą codziennie dostarczają nam media, dawno już przerósł możliwości percepcyjne człowieka. Czyż nie zachowało swej aktualności nieco ironiczne przesłanie – „[...] z ducha najczystszej kulturofilii rodzi się jakiś cichy savonarolizm: trzy czwarte tego wszystkiego należałoby spalić”, jednostkę twórczą zobowiązać zaś, aby nie produkowała rzeczy, które nie wnoszą czegoś istotnie niepowtarzalnego.Ważnym elementem rozważań Elzenberga była literatura i rola pisarza. „Celem pisarza serio, tego »wielkiego«, jest powiedzieć pokoleniu o rzeczach wiecznych [...] Celem tego mniej serio jest powiadomić wieczność o pokoleniu – i, naturalnie, o swojej własnej osobie – i dzieło jego minie z pokoleniem”. W trosce o czytelnika odrzucał literacką „lichość”. Doceniał znaczenie lektury dla rozwoju duchowego, a książkę traktował jako „okólnik do nieznanych przyjaciół”. Wyżej cenił krytykę literacką, która polega na wartościowaniu i docieraniu do „istotności” dzieła, od poznania naukowego, poświęcając temu zagadnieniu rozprawę „Nauka o literaturze czy krytyka literacka?”. Sam dał się poznać już w okresie dwudziestolecia międzywojennego jako wnikliwy krytyk literacki.

Szczególną rolę wyznaczał poezji, podkreślając, że „wiersz jest elementem piękna”. Sam także pisał wiersze, chociaż to nie one określają pozycję Elzenberga we współczesnej humanistyce. W Roku Herberta warto przypomnieć, że autor „Barbarzyńcy w ogrodzie” był studentem profesora, pod którego opieką zgłębiał tajniki filozofii. Relacja uczeń – mistrz przetrwała czasy uniwersyteckiej edukacji Herberta i przerodziła się w dialog między dwoma wybitnymi indywidualnościami. Zachowana i opublikowana w 2002 r. korespondencja z lat 1951 – 1966 jest zapisem tej szczególnej rozmowy między dojrzałym myślicielem a młodym poetą, tak mocno odczuwającym swoją duchową i twórczą niezależność.

Wiersze i sztuka słowa były jednym z istotniejszych tematów ich listów. Wymieniali się uwagami na temat własnej twórczości. Dzielili refleksją ogólną. Nie zawsze zgadzali się w poglądach na temat poezji. Ale jest w tej korespondencji także element dyskretnej troski – ze strony Elzenberga związany z trudną sytuacją finansową i samopoczuciem Herberta, ze strony poety – z pogarszającym się stanem zdrowia filozofa. Herbert podpisywał swoje listy jako „uczeń” – niekiedy „krnąbrny”, ale częściej „oddany” i „wierny”. Nie można nie docenić wpływu filozofii wartości absolutnej Elzenberga na życie i dzieło Herberta, który w wierszu „Do Henryka Elzenberga w stulecie Jego urodzin” zapytuje:

Kim stałbym się gdybym Cię nie spotkał – mój Mistrzu Henryku […]

Byłbym do końca życia śmiesznym chłopcem

Który szuka

Zdyszanym małomównym zawstydzonym własnym istnieniem

Chłopcem który nie wie.

Elzenberg wart jest przypominania i ciągłego odczytywania. Ten, dla którego nawet udział w I wojnie światowej był nie tylko obowiązkiem patriotycznym, ale też wartością „uskrzydlonej” kultury, jaką stawał się „ofiarny czyn żołnierza na froncie”. Zostawił nam przesłanie, aby celem życia było „w małej jednostkowej duszy odbić jak najwięcej kosmosu”.

Kto raz dał się uwieść jego rozumieniu człowieka, którego rozwój indywidualny widział w „nieustannym sądzeniu siebie”, w uświadomieniu walki, jaka toczy się „między tym, co stanowi jego siłę a tym, co stanowi jego słabość”, będzie powracał do rozmyślań filozofa zapisanych w pracach naukowych, ale przede wszystkim w „Kłopocie z istnieniem. Aforyzmach w porządku czasu” (Toruń 2002). Ten prowadzony przez 56 lat z różną częstotliwością dziennik jest w polskim piśmiennictwie zjawiskiem niezwykłym. W istocie określenie „dziennik” nie odzwierciedla jego wyjątkowości. Choć są to zapisy ujęte w porządku chronologicznym, autor poddał ich wersję wstępną, „surową” – jak zaznaczył – niezbędnym retuszom, nie zmieniając jednak istoty pierwotnie formułowanych myśli. Dzięki temu otrzymaliśmy całość o wybitnych walorach nie tylko poznawczych, ale także literackich. Elzenberg przywiązywał dużą wagę do jakości i dyscypliny wypowiedzi. Część prac, które uznał za zbyt mało dopracowane, nie doczekała się za jego życia druku. Jak twierdził, „hodował w swym pisaniu (tym lepszym, nie tym szkolnie poprawnym) owe pierwiastki nie „burzy” zapewne, ale pewnego w r z e n i a, falowania emocyj; zatrzymuję się – wiedziony swoistym, czysto artystycznym instynktem – w miejscu, gdzie tekstowi zaczyna grozić ostateczne wyjałowienie”. Podkreślał, że o wartości książki świadczy także to, czego w niej dzięki świadomym wyborom autora nie ma.

Pozostało 90% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski