Kto raz dał się uwieść jego rozumieniu człowieka, którego rozwój indywidualny widział w „nieustannym sądzeniu siebie”, w uświadomieniu walki, jaka toczy się „między tym, co stanowi jego siłę a tym, co stanowi jego słabość”, będzie powracał do rozmyślań filozofa zapisanych w pracach naukowych, ale przede wszystkim w „Kłopocie z istnieniem. Aforyzmach w porządku czasu” (Toruń 2002). Ten prowadzony przez 56 lat z różną częstotliwością dziennik jest w polskim piśmiennictwie zjawiskiem niezwykłym. W istocie określenie „dziennik” nie odzwierciedla jego wyjątkowości. Choć są to zapisy ujęte w porządku chronologicznym, autor poddał ich wersję wstępną, „surową” – jak zaznaczył – niezbędnym retuszom, nie zmieniając jednak istoty pierwotnie formułowanych myśli. Dzięki temu otrzymaliśmy całość o wybitnych walorach nie tylko poznawczych, ale także literackich. Elzenberg przywiązywał dużą wagę do jakości i dyscypliny wypowiedzi. Część prac, które uznał za zbyt mało dopracowane, nie doczekała się za jego życia druku. Jak twierdził, „hodował w swym pisaniu (tym lepszym, nie tym szkolnie poprawnym) owe pierwiastki nie „burzy” zapewne, ale pewnego w r z e n i a, falowania emocyj; zatrzymuję się – wiedziony swoistym, czysto artystycznym instynktem – w miejscu, gdzie tekstowi zaczyna grozić ostateczne wyjałowienie”. Podkreślał, że o wartości książki świadczy także to, czego w niej dzięki świadomym wyborom autora nie ma.
W precyzji, jasności i głębi spisanych refleksji Henryk Elzenberg okazał się mistrzem. „Zadaniem słowa jest tylko: spowodować doskonałą naoczność”, dowodził. Jego mistrzostwo polega również na tym, że nie dawał gotowych recept, że poruszając problematykę etyczną, uniknął łatwego i natrętnego dydaktyzmu, że zamknięcie dyskusji uważał za kres myśli. Klarowność rozważań autora „Kłopotu z istnieniem” powoduje, że pisać o Elzenbergu – to pisać Elzenbergiem.
„Aforyzmy w porządku czasu”, te gromadzone przez lata „bilanse” i „rozrachunki”, miały stanowić rozmowę z samym sobą. Można je było prowadzić w formie medytacji, ale potrzeba wewnętrzna skłaniała do formułowania refleksji pisemnych. „[…] każda niewypowiedziana myśl lub uczucie hamuje dalszy rozwój zarówno umysłowy, jak uczuciowy; to co jest, ale nie znalazło wyrazu, ciąży nad tym, co się jeszcze nie narodziło” – notował 5 stycznia 1913 r.
Wróci do tych uwag w latach II wojny światowej, w czasach największego zagrożenia dla człowieka i owoców ludzkiej twórczości, stwierdzając zbyt chyba surowo, że chociaż te zapiski „nie wejdą w żadną całość sensowną”, to jednak mają znaczenie dla jego samowiedzy. Autor nie doceniał widać ich uniwersalnego, ponadczasowego przesłania. Nie do końca można także się zgodzić z konstatacją, iż nie stanowią one „sensownej całości”. Forma dziennika, podporządkowana biegowi wypadków, wykluczała co prawda z góry zaplanowaną konstrukcję, a zapisy są istotnie zróżnicowane pod względem kompozycyjnym i tematycznym. Gdy jednak czytamy i analizujemy je „segmentami”, otrzymujemy „sensowne całości” poświęcone kulturze, literaturze i sztuce, rozumieniu dziejów i bycia pozadziejowego, patriotyzmowi, nacjonalizmowi i polityce, człowiekowi z jego ułomnościami i heroizmem, przemijaniu, cierpieniu i śmierci. I chociaż te wypowiedzi nie mają charakteru intymnego, nie nawiązują do bezpośrednich przeżyć osobistych autora – to ukazują sylwetkę filozofa i pisarza w całym indywidualizmie wybitnej, niepowtarzalnej twórczej osobowości.
Urodzony w 1887 r. Henryk Elzenberg miał zostać inżynierem. Takie było marzenie ojca, który po przedwczesnej śmierci matki zapewnił synowi gruntowną, europejską edukację w szkołach szwajcarskich, w atmosferze pełnej wolności. Pasją młodego człowieka stały się jednak nauki humanistyczne – filozofia i literatura, którym poświęcił życie zawodowe, szybko pokonując kolejne szczeble awansu naukowego. Studiował w Paryżu historię literatury francuskiej i starożytnej, wykładał w Szwajcarii, pracował na uniwersytetach Jagiellońskim i Wileńskim. Doktoryzował się w Paryżu, habilitował w Krakowie w zakresie etyki, estetyki i historii filozofii. W Wilnie przeżył II wojnę światową, włączając się w podziemną działalność dydaktyczną. Po wojnie krótko wykładał w Lublinie, by następnie przenieść się na Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu. W latach 1950 – 1956 władze komunistyczne odsunęły Elzenberga – ochotnika w Legionach Piłsudskiego i podczas wojny bolszewickiej 1920 roku – od działalności dydaktycznej. Ze swoimi uczniami pozostawał w kontaktach prywatnych, nie rezygnując z seminarium prowadzonego w domu. Po powrocie na uczelnię aktywnie pracował do przejścia na emeryturę w 1961 r. Zmarł w 1967 roku w Warszawie po długiej i ciężkiej chorobie.