Przyszedł na świat 28 listopada 1942 roku w wołyńskiej wsi. Do wyboru miejsca przyczynił się… Adolf Hitler. No, bo gdyby nie rozpętał II wojny światowej, chłopiec zapewne urodziłby się w Warszawie. Rodzinnym mieście ojca Mieczysława Kaftala, potomka zasymilowanej rodziny żydowskiej, syna cenionego inżyniera i renomowanej dentystki, który kilka miesięcy przed wojną ukończył na Uniwersytecie Warszawskim prawo. Na uczelni poznał Marię Jaremczuk, pannę rodem z Łucka studiującą germanistykę. Będąc córką Rusina, znała ukraiński, władała rosyjskim, ponadto posługiwała się polskim, choć do końca życia z błędami, no i biegle szwargotała w narzeczu Goethego. Bowiem szkołę powszechną ukończyła w… Bawarii. W trakcie I wojny światowej jej matka zakochała się w jeńcu niemieckim – z zawodu kapelmistrzu – który zabrał ją wraz z córką, wracając w 1918 roku do ojczyzny. Stąd kilkuletni epizod monachijski w biografii Marii. Jako piętnastolatka powróciła do Łucka, gdzie zaopiekowali się nią krewni, gdyż rodzicielka z niewiadomych względów wyjechała do… Brazylii. Nigdy już się z córką nie spotkała.
Maria po maturze w 1933 przybyła do Warszawy i niebawem spotkała studenta prawa o – jak określała – fiołkowych oczach. Szybko stali się parą, ale nie zalegalizowali związku. Czy z racji braku akceptacji rodziny dla ślubu z innowiercą, czy też z jakiejś innej przyczyny dziś już nie można ustalić, bo obie rodziny zostały mocno przetrzebione. Rodzina Jaremczuków zagubiła się w zawierusze wojennej, rodzice i siostra Mieczysława zginęli w Treblince.
Narzeczeni opuścili Warszawę w pierwszych dniach Września. Dotarli za Bug, gdzie chcieli przeczekać najgorsze, oczekując kapitulacji III Rzeszy, której przecież wypowiedzieli wojnę nasi potężni sojusznicy Francja i Wielka Brytania. Tymczasem 17 września zaatakowała Armia Czerwona. W nowej sytuacji politycznej młodzi postanowili się pobrać. Najprawdopodobniej wtedy pan młody zmienił personalia. Wymienił pierwszą samogłoskę nazwiska i zrezygnował z ostatniej litery. Kofta brzmiało bardziej „aryjsko”. W wypadku agresji Hitlera na Sowiety, którą Mieczysław przewidywał, nowe nazwisko mogło stanowić jakąś gwarancję bezpieczeństwa. Jak znaczna część żydowskiej młodzieży inteligenckiej komunizował. W 1938 roku usunięto go z KZMP za odchylenie trockistowskie. Czy wciągnął do działalności politycznej wybrankę – trudno orzec, ale akces obojga w 1944 roku do PPR zdaje się to sugerować.
W sowieckim Lwowie Maria znalazła zatrudnienie jako germanistka. Jej uczniowie z reguły nosili mundury. Niektórzy mieli czapki z charakterystycznymi niebieskimi otokami. Mieczysława skierowano do pracy w… Samarkandzie. Po kilku miesiącach rozłąki z połowicą udało mu się uzyskać powrotny „prapusk”. Na lwowskim dworcu został aresztowany. Wedle legendy powodem były… pumpy – charakterystyczna część odzienia imperialistycznych szpiegów. Po trzech dni bezustannego przesłuchania, podczas którego zmieniający się enkawudziści rozkładali na czynniki pierwsze jego życiorys, został w końcu zwolniony. Od tego czasu – jak zauważyła żona – w jego wzroku zagościło przygnębienie.
22 czerwca 1941 roku Maria i Mieczysław nie zdecydowali się uciekać w głąb ZSRR. Podążyli w okolice Równego, gdzie żyli bliscy Marii. Wkrótce otrzymała posadę tłumaczki i urzędniczki w folwarku Mizocz zarządzanym przez treuhaendera. Tam przyszedł na świat jej pierworodny – Janusz. Po pewnym czasie kobieta zorientowała się, że dawny kolega szkolny, zaciekły szowinista ukraiński, bacznie obserwuje Mieczysława. Gdy niedwuznacznie zapytał o genealogię męża, czym prędzej uciekli kilkaset kilometrów na wschód. Tam w okolicach Żytomierza doczekali ponownego nadejścia krasnoarmiejców. Latem 1944 roku powrócili do Lwowa, gdzie urodził się kolejny syn – Mirosław.