„Nigdy nie czytam książki, o której mam napisać. Tak łatwo się zasugerować” – powiedział Oskar Wilde. Myśl posłużyła za motto przewrotnego eseju Pierre’a Bayarda, profesora literaturoznawstwa na uniwersytecie w Paryżu. Autor „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało” dowodzi, że można przeprowadzić pasjonującą dyskusję na temat książki zupełnie nam nie znanej, przede wszystkim wtedy, gdy nasz rozmówca też nie ma pojęcia o jej treści. Bayard zauważa, że nieczytanie może przybrać kilka form: są książki, których nie mieliśmy w rękach, i takie, które przekartkowaliśmy lub znamy ze słyszenia. Nie wolno pominąć dzieł, przez które przebrnęliśmy, ale kompletnie o tym nie pamiętamy. Profesor analizuje sytuacje, w jakich najczęściej możemy zostać zmuszeni do wypowiadania się na temat nieznanych nam książek, i dzieli się swymi doświadczeniami nieczytelnika. „Mówienie o nieprzeczytanych książkach to autentyczna działalność twórcza – pisze w finale – zasługująca na uznanie tak samo jak inne, bardziej doceniane w społeczeństwie dziedziny sztuki, choć może mniej oczywista”.
– Odkąd Henryk Bereza po lekturze mojego opowiadania „My sweet Raskolnikow” – historii o tym, jak potencjalny morderca został kochankiem bogatej staruszki – odkrył, że mam kompleks Edypa, zaczytuję się recenzjami – powiedział „Rz” Janusz Głowacki, pisarz i dramaturg. – Z polskich krytyków ceniłem Krzysztofa Mętraka. Pisał naprawdę sensownie, błyskotliwie i ze zrozumieniem, ale, niestety, od razu umarł.
– Gdy czytam recenzję książki, którą znam, przecieram ze zdumienia oczy – mówi Paweł Huelle, powieściopisarz. – Zastanawiam się, jak można było napisać rzeczy tak mijające się z istotą danego dzieła.
W ciągu ostatnich lat Huelle kilkakrotnie odniósł wrażenie, że krytyk – parafrazując Wilde’a – wolał nie sugerować się lekturą.
– To nie tak, że recenzenci w ogóle nie czytają – tłumaczy. – Raczej przerzucają kartki, co daje im złudne poczucie poznania treści. Poza tym, krytyką zajmują się często ludzie przypadkowi, bez należytej wiedzy, war-sztatu. Do kultury literackiej mają stosunek ambiwalentny. Przejawiają raczej tendencję do tworzenia rankingów, dociekają, co jest trendy, polują na plotki o autorze. Klasyfikują dzieło jako „hit” lub „kit”. To znak czasu.