Lęk powstrzymywał go przed dociekaniem prawdy o zaangażowaniu najbliższych w hitleryzm. Timmowi przypominało się dzieciństwo. Wtedy nie chciał słyszeć zakończenia bajki Perraulta o rycerzu Sinobrodym, który opuszczając zamek, zakazał żonie wstępu do zamkniętej komory. Kobieta nie usłuchała – zobaczyła rozkładające się ciała wisielców, wypłynął na nią potok krwi. Odtąd krew przesiąkała nawet przez szczelnie zamknięte drzwi. A jednak zeszyt zawierający zapiski z frontu wschodniego działał na Timma jak magnes. Zeszyt należał do brata pisarza, który w wieku 18 lat wstąpił na ochotnika do Waffen SS i w 1943 r. poległ na Ukrainie.
– Zadanie, jakie sobie wyznaczyłem, było trudne z kilku powodów – powiedział „Rz” Uwe Timm. – Podjąłem próbę napisania nie tylko o bracie, ale także o własnym dzieciństwie, które przypadło na wyjątkowo marny czas. Chciałem się zmierzyć z pytaniem o to, jak mogło dojść do Holokaustu, wojny, śmierci milionów. Zastanawiałem się nad mentalnością ludzi, którzy dopuścili do tych potworności.
Pokolenie 1968 r. odrzuciło gładkie wyjaśnienia, jakimi wcześniej zbywano pytania o III Rzeszę
Tak powstała znakomita książka „Na przykładzie mojego brata” (2003). Timm udowadnia w niej, jak wiele można zrozumieć, analizując język tamtej epoki.
– Wgląd w ocalały pamiętnik brata pokazuje, że wielką rolę w przypadku jego i rówieśników odegrało wychowanie – wyjaśnia pisarz. – Brat mógł pisać o zabijaniu innych bez większych problemów. Nie potrafił natomiast wyrażać własnych uczuć. To, jak myślę, efekt pruskiej szkoły przyuczającej do posłuszeństwa i odwagi, ale zabraniającej okazywania emocji. Stąd brak empatii.