„SzrumSzrum, czyli niedzielna wycieczka na Ruchome Piaski” to arcydzieło. Wieloznaczne, napisane kunsztownym językiem, zawiłe, zarazem krystaliczne w swej logice. Kosztowało autora pięć lat wyczerpujących potyczek z tekstem, a był to jego debiut.
Do „SzrumSzruma…” zabrał się w wieku 25 lat. Opętany pisarską pasją, nie zawracał sobie głowy racjonalnym pokierowaniem losem. Przedtem studiował prawo, nauki polityczne, dyplomację i orientalistykę; utrzymywał się z kroniki gastronomicznej. Potem wydał jeszcze dwie powieści, w tym jedną wybitną. Podróżował, poznawał muzykę i filozofię Wschodu. Pił, ćpał, kochał na kocią łapę. W latach 80. pochłonęły go komputery, w roku 1994 – dotknął wylew i paraliż. Przeżył jeszcze dziewięć lat.
Francuska krytyka nie przesadzała, wypisując superlatywy o prozie 30-letniego Combeta. „Kafka przetworzony przez Dostojewskiego” komplementowano tom, przywoływano nazwiska Poego i Borgesa. Jak można osiągnąć takie wyżyny i zniknąć z literackiego firmamentu?
Przypadek Combeta dowodzi, że można. W czasach, gdy się ukazała jego debiutancka powieść (rok 1966), interpretowano ją przez pryzmat zimnej wojny, totalitaryzmów i narzędzi politycznej propagandy.
Jednak symbolika niedzielnych wycieczek wydaje się znacznie głębsza, bardziej uniwersalna. Wyprawa na Ruchome Piaski to traktat filozoficzny o wolnej woli. Metaforyka rodem z Volterowskiego „Kandyda”, odświeżona po 200 latach. Bohater Combeta ma wielu krewnych i powinowatych. Józefa K. z pewnością. Ale też Cyncynata z „Zaproszenia na egzekucję” Nabokova i bohatera opowiadania Dino Buzzattiego „Siedem pięter”.